Nabraliście się kiedyś na monotlenek diwodoru? Ja nie, ale jeżeli myślicie, że od zawsze
byłem pronaukowym racjonalistą, to jesteście w błędzie. Ja też, podobnie jak
wielu przyszłych sceptyków, miałem wcale niekrótki okres interesowania się
medycyną alternatywną, parapsychologią, zjawiskami niewyjaśnionymi, UFO,
spiskami i wieloma innymi tego rodzaju tematami. Postanowiłem o nim opowiedzieć.
Nie tylko dlatego, że jest na taki artykuł zapotrzebowanie. Warto pokazać, że
zanim dojdzie się do celu, można zajść w ślepy zaułek w całkowicie przeciwnym kierunku
i że nie każdy wyznawca medycyny alternatywnej i teorii spiskowych musi być
„wrodzonym ignorantem”. Poza tym historie te z pewnością będą zabawne i dające
do myślenia.
Ciężko mi stwierdzić kiedy
dokładnie zacząłem interesować się medycyną alternatywną i spiskami. Jako
kilkulatek polubiłem biologię przez modę na dinozaury po premierze Parku
Jurajskiego i podobnie jak wiele innych dzieci chciałem, by rodzice kupowali mi figurki i książki o dinozaurach. Zbierałem też skamieniałości. Sceptycznie
podchodziłem do tego, co słyszałem czasem na lekcjach religii, gdzie nie zawsze
uczy się tego, czego powinno (np. w temacie ewolucji biologicznej). Jednocześnie
bardzo lubiłem rozmowy o UFO, kręgach w zbożu, Yeti czy Chupacabrze. Zwłaszcza
wieczorem, po zmierzchu, na podwórku. Wraz z rozwojem Internetu pojawiły się też nowe
możliwości – przede wszystkim fora internetowe o zjawiskach paranormalnych.
Pierwszą poważniejszą przygodę z
pseudonauką przeszedłem w wieku kilkunastu lat. Naczytałem się na forach o
parapsychologii, że siłą woli można zdziałać cuda. Na przykład wyleczyć rany,
przenosić przedmioty na odległość (będziecie się śmiać – pamiętam, jak według
zaleceń na forum robiłem papierowy wiatraczek na igle i „medytowałem” nad nim
wierząc, że kiedy się porusza, to dzięki mojej sile woli, nie przez przeciąg
czy mój podmuch). Pewnego dnia w drodze do gimnazjum przekonywałem kolegę, że telekineza u ludzi jako zjawisko została całkowicie
udowodniona i że za kilka lat będą w szkołach lekcje z przedmiotu o takiej
właśnie nazwie. Kulminacją był moment, w którym nauczycielka od fizyki pytała
nas o rodzaje oddziaływań, a ja się zgłosiłem i powiedziałem o
telekinetycznych… Dziś się z tego śmieję na głos, wtedy traktowałem to na
serio.
Na telekinezie wcale się wówczas nie skończyło. Temat parapsychologicznych zdolności rozciągał się od bilokacji (którą przejawiać miał Ojciec Pio), przez pirokinezę (rozpalanie ognia siłą
umysłu), do opuszczania duszą/świadomością swojego ciała. To ostatnie to
zjawisko eksterioryzacji (znanej z angielskiej nazwy OOBE – Out of Body Experience), czyli uczucia,
że wychodzi się ze swojego ciała, mogąc je oglądać w trzeciej osobie, w
„świecie astralnym”, nie mając materialnego ciała i widząc w trzystu
sześćdziesięciu stopniach. Jest ono samo w sobie ciekawe, ale nauka tłumaczy to
jako złudzenie, które mogą wywoływać także narkotyki. Istnieją przesłanki by
sądzić, że szyszynka ssaków (w tym naczelnych) jest (1, 2) w stanie wydzielać jeden z nich –
DMT (dimetylotryptamina).
Istnieje jeszcze jedna
ciekawostka z kręgu parapsychologicznych. Swego czasu pewien piosenkarz, Jacek
Stachursky, oznajmił w TVN, że rezygnuje z jedzenia, bo będzie się odżywiał
energią słoneczną. Było to kilka lat po tym, kiedy ja przeszedłem podobną fazę
ogłupienia. W Internecie mnóstwo wówczas było materiałów na ten temat.
Dokładnie pamiętam (i czuję), jak wychodząc z domu w chłodniejszy dzień
myślałem sobie, że nie chce mi się ubierać ciepłej kurtki, najwyżej dogrzeję
się pobierając energię ze słońca przez krótką medytację podczas spaceru. Aż
trudno nie dodać tutaj jakiejś śmiejącej się emotikony.
Zdawać by się mogło, że dużo tego
wszystkiego, a to dopiero część spośród pseudonaukowych głupot, w jakie
wierzyłem jako nastolatek. Gdybym miał podzielić to na rozdziały, to drugim byłby
epizod „starej Ziemi”. Na forum parapsychologicznym (znowu) istniała grupka osób
promująca pogląd, że Biblia opisuje tak naprawdę (w sposób metaforyczny) dzieje
kosmitów słabszego gatunku ciemiężonego przez silniejszy, który przybył na ich
planetę. Przejście przez Morze Czerwone miało być w rzeczywistości udaniem się
w kosmos bez specjalnych technologii, co oznaczało cud. Istoty te miały potem przetrwać i rozsiaćy życie po innych planetach, w tym także na naszej, przekazując nam w
formie Biblii tę historię. W tym miejscu mój przypadek potwierdza też
przebadaną już (3) i potwierdzoną hipotezę, że
wyznawcy teorii spiskowych często wierzą w coś zupełnie ze sobą sprzecznego.
Poza tym co wyżej, uznawałem też istnienie ziemskich praludzi-gigantów,
Atlantów czy medytujących (i nadal żywych) od tysięcy lat mnichów. Świetnym
źródłem różnorodnych głupot jest książka „Ręce precz od tej książki”, która
wpadła mi w ręce, gdy miałem około 16 lat. Co ciekawe, nigdy nie towarzyszył
temu denializm ewolucyjny. Wciąż czytałem sporo artykułów popularnonaukowych i
książek przyrodniczych i nie negowałem nigdy zachodzenia zjawiska ewolucji
biologicznej (co u wierzących w pradawnych gigantów itp. jest dosyć częste). Donoszę, że podobnie sceptyczny byłem zawsze co do chematrailsów.
O przeświadczeniu, że istnieją
dowody na reinkarnację nie będę szerzej opowiadał, za to chciałbym napisać o
moim wegetariańsko-ekoaktywistycznym epizodzie. Było to również w okresie
gimnazjalnym i pierwszej połowie licealnego. Działałem wtedy z Greenpeace (i
jednorazowo w Polskim Towarzystwie Ochrony Przyrody Salamandra), zbierając podpisy
pod inicjatywą ustawodawczą w sprawie powiększania parków narodowych, zwłaszcza
Białowieskiego Parku Narodowego, obejmującego tylko część Puszczy Białowieskiej (choć skrycie marzyłem przede
wszystkim o morskim rezerwacie, do dziś regularnie śledzę stronę helskiego Fokarium).
Było to w roku 2010 i tę część działalności do dzisiaj sobie chwalę (zamyka to
też usta tym, którzy zarzucają mi, że gdzie byłem, kiedy poprzednie rządy nie
dbały o Puszczę Białowieską; na marginesie, wówczas chodziło o powiększenie obszaru
parku narodowego, ostatnio zaś o to by nie została zniszczona).
Niestety nasiąknąłem również
propagandą Greenpeace odnośnie GMO (jeśli moja mama kupiła jakieś
podejrzanie duże jabłka czy truskawki, nie chciałem ich jeść uznając, że pewnie
są zmodyfikowane genetycznie…), czy elektrowni jądrowych, co ciągnęło się za mną
właściwie aż do początku studiów, zwłaszcza jeśli chodzi o atom. Jednocześnie
nigdy nie negowałem globalnego ocieplenia i faktu, że jest napędzane
działalnością człowieka. W tamtych czasach byłem też wegetarianinem, momentami
także w formie radykalnej (mleko zabija, mięso gnije w
jelitach i powoduje nowotwory, jedzenie mięsa oznacza bycie mordercą). Nie mogę
jednak powiedzieć, że nie miało to swoich plusów. Do teraz bardzo lubię kotlety
sojowe, krem z soczewicy czy napoje „mleka” roślinne. Dziś do wegetarianizmu mam podejście
racjonalne – jeżeli jest to dieta odpowiednio zbilansowana, to jest zdrowa.
Dodatkowo jej wyborem można przyczynić się do zmniejszenia produkcji odpadów,
wykorzystania wody, wycinania lasów czy emisji gazów cieplarnianych (o ile nie
towarzyszy temu bycie przeciwnikiem GMO). Zrezygnowałem z diety wegetariańskiej
już dawno, ale staram się jeść niewielkie ilości mięsa i liczę na to, że na
europejski rynek wejdą wkrótce spożywcze owady, których hodowla jest
zdecydowanie mniej szkodliwa dla środowiska, a które również dostarczają białka
i odpowiednich witamin. Jestem też zdania, że etycznie jest to lepsze od
jedzenia kręgowców. Smażone prostoskrzydłe w pysznej panierce, z sosem majonezowym, słodko-kwaśnym, musztardowym, pomidorowym. Może w końcu
zacząłbym regularnie chodzić do KFC?
Dopiero na ostatnim etapie mojej pseudonaukowości wszedłem na drogę medycyny alternatywnej. I
podobnie jak wcześniej, tu również za sprawą internetowego forum o
parapsychologii i zjawiskach niewyjaśnionych. Zaczęło się od tematu o
powszechnej grzybicy ogólnoustrojowej, podobno pospolitej w całym
społeczeństwie. O moim odgrzybianiu w wieku nastu lat już kiedyś pisałem, więc tutaj tylko w skrócie
powiem, że polegało to przede wszystkim na piciu naparu z niewyobrażalnie,
obrzydliwie gorzkiego piołunu. Co ciekawe, jest on toksyczny dla zwierząt, w tym
ludzi, także w odniesieniu do układu nerwowego (4, 5). Wyobraźcie sobie teraz wyznawców medycyny alternatywnej,
którzy dla zwalczania urojonej grzybicy piją to litrami.
![]() |
Piołun, fot. David Monniaux |
Później nastał czas uczenia się do matury rozszerzonej z biologii. Było to dla mnie zadanie trudne, ponieważ w liceum byłem w klasie „dziennikarskiej” i moimi przedmiotami rozszerzonymi był język polski, historia i WOS (czego nie żałuję). Biologię skończyłem już w drugiej klasie szkoły średniej. Przygotowanie się do matury przyniosło efekty – im więcej uczyłem się o biochemii, genetyce, cytologii, fizjologii, biologii ewolucyjnej, ekologii, tym mniej w powyższe teorie spiskowe wierzyłem, z czasem całkowicie je odrzucając.
Na studiach, mniej więcej do
ostatniego roku licencjatu pozostało mi już tylko jedno poważne zaćmienie
części mózgu. Choć motywowane ideologicznie i osobiście, to przekładające się na naukowe
podejście do homoseksualizmu. Uważałem, że
jakieś nieznane siły chcą sprawić, by wszyscy stali się homoseksualni, co miałoby doprowadzić do zniszczenia Unii Europejskiej czy USA. Szczególnie pamiętam
moment, w którym sprawdzałem populację osób LGBT w San Francisco (która jest tam stosunkowo wysoka) myśląc po
przejrzeniu wyników, że to miasto jest już stracone. Tak, jakbym przeczytał o
rozprzestrzenieniu się w nim barbarzyńców albo epidemii. Wiedziałem, że homoseksualizmu się
nie leczy, ale negowałem jego naturalne pochodzenie, że to coś normalnego w przyrodzie, zwłaszcza u ssaków. Z czasem zacząłem czytać naukową literaturę na temat
przyczyn powstawania czy ewolucji homoseksualizmu, co opisywałem dwukrotnie na
blogu i dziś już tylko z politowaniem (a czasem ze złością, zależy od sytuacji)
patrzę na wszystkie fałszywe doniesienia o leczeniu homoseksualizmu, jego
sprzeczności z naturą czy dewiacyjności.
Po moich doświadczeniach mógłbym stwierdzić, że wiara we wszystkie te spiski po części wykreowała mój racjonalizm i pchnęła mnie w sceptycyzm. Być może przez takie przeżycia, choć myślę że nie tylko dlatego, mam też jakieś zrozumienie dla osób, które w niektóre teorie spiskowe wierzą. Nie chodzi o to, by taki stan rzeczy akceptować, ale potrafię sobie wyobrazić powody osoby silnie wierzącej w siły nadprzyrodzone albo kogoś śmiertelnie chorego i jego motywację do szukania pomocy w medycynie alternatywnej. Nie znaczy to oczywiście, że nie ma takich, którzy zatruwają umysły ludzi dla pieniędzy, sławy, dogodzenia swojemu narcyzmowi czy dla wpływów politycznych. Wszystko to widzimy także w Polsce i uważam, że trzeba to zwalczać. Z irracjonalizmu i kierowania się w podejmowaniu decyzji wiarą w nieprawdę wynika wiele nieszczęść, którym można by zapobiec, a wiele okazji na postęp może zostać oddalonych w czasie lub całkowicie przez to utraconych.
Prowadzenie bloga naukowego wymaga ponoszenia kosztów. Merytoryczne przygotowanie do napisania artykułu to często godziny czytania podręczników i publikacji. Zdecydowałem się więc stworzyć profil na Patronite, gdzie w prosty sposób możecie ustawić comiesięczne wpłaty na rozwój bloga. Dzięki temu może on funkcjonować i będzie lepiej się rozwijać. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą, ale przy wsparciu wielu z Was staje się realnym, finansowym patronatem bloga, dzięki któremu mogę poświęcać więcej czasu na pisanie artykułów.
Haha, ale się uśmiałam!!! I tym południe albo już kiedyś pisałeś, albo opowiadałeś mi prywatnie, ale te klimaty z telekinezą itd. rozczuliły mnie na maksa <3 Świetny tekst! :)
OdpowiedzUsuńMożliwe, że opowiadałem prywatnie. ;-) Dzięki. :-)
UsuńMiałam dokładnie tak samo jak Ty i to praktycznie w tej samej kolejności tylko z tą różnicą, że nigdy nie miałam nic przeciwko LGBT. Pewnie znajome Ci są książki słynnych fantastów E.von Daenikena i Sitchina, bo ja w czasach gimnazjum miałam na nie totalną "fazę". "Ręce precz..." oczywiście też znam. Przeszło mi z tym wszystkim po pójściu na studia na chemię.
OdpowiedzUsuńHm, w gimnazjum nic do osób LGBT nie miałem, dopiero od liceum to się zaczęło zmieniać, chyba razem z narastającą w społeczeństwie (do dzisiaj) falą nietolerancji.
UsuńCyferki się zgadzają - na form "poza ciałem" przypadkiem nie siedziałeś? 😂
OdpowiedzUsuńNie, forum na którym siedziałem jest już dawno skasowane.
UsuńŁukasz, załóżmy, że właśnie przekonałeś jakiegoś pseudonaukowego oszołoma, że jest ciemny i potrzebuje wyrobić sobie naukowy sceptycyzm. Ten osobnik prosi cię o polecenie jednej książki, która da mu dobre wprowadzenie do tego tematu. Co to będzie za książka? Masz jakieś propozycje? Zaproponowanie książki typu np "samolubny gen" nie jest dobrym pomysłem, bo mamy tu do czynienia ze szczególnym przypadkiem zaniedbania intelektualnego, to za wysokie progi. Proponowana książka musi być specjalnie nacelowana na takie osoby. Czy istnieją książki tego typu w języku polskim?
UsuńTak. Zdecydowanie polecam Factfulness. Właśnie wyszło w języku polskim. Wczoraj miało premierę.
UsuńJestem neofitosceptykiem, sorry.
OdpowiedzUsuńJaką rolę odegrał Epoche i grupa racjonalisty ;-)
OdpowiedzUsuńI jaki jest sens nabijanie się z cudów powszechnie uznanych? Aleś sobie wziął postać na widelec, o. Pio. Uwążaj, żeby on sobie Ciebie nie wziął w obroty bo wtedy będziesz naprawdę miał świat na głowie. A o cudzie eucharystycznym niedaleko Ciebie słyszałeś?
OdpowiedzUsuńCud uznany, to prawie jak najprawdopodobniejsza teoria :) Łukaszu, muszę przyznać, że miewasz mocno nawiedzonych czytelników :)
UsuńNa szczęście moja mama uczyła mnie biologii, a tak to już jest, że do rodziców ma się większe zaufanie niż do obcych ludzi. Dzięki temu słysząc rozbieżny przekaz z lekcji biologii i religii, ukierunkowałem swoje myślenie na naukowe podejście do tematu, teorię ewolucji, budowę komórki, DNA, mechanizmy działania. Zauważyłem też, że najczęściej ludzie, którzy wierzą w takie zabobony najczęściej mają ograniczoną wiedzę na temat tego jak to wszystko działa (na zasadzie nie znam się więc się wypowiem). Osoby, które posiadają szerszą wiedzę na temat biologii, chemii czy fizyki są raczej mniej podatne na wiarę w paranaukowe bzdety.
OdpowiedzUsuńNie każdy ma rodziców nauki, a każdy zasługuje na dobrą edukację.
UsuńKto z willchan.orh? :)
OdpowiedzUsuńHipotezy jak najbardziej mogą być absurdalne, z UFO i telekinezą włącznie. Chodzi o sposób wersyfikacji. Jeśli inspiracją są pomysły o obcej cywilizacji, to nic nie stoi na przeszkodzie metoda naukową je zweryfikować. MNic w tym złego ani antynaukowego. Nauka jest tam, gdzie jest zdolność do refleksji i weryfikacji. Czasem mocno "odjazdowe" hipotezy czy programy badawcze nie dość ,że emocjonalnie wspierają do poszukiwań, to jeszcze inspirują do poszukiwania tam, gdzie nikt nie szukał. Nie ma co się kajać i bić w piersi. :).
OdpowiedzUsuńChyba bardziej się usprawiedliwiam młodym wiekiem. :-)
UsuńTL;DR
OdpowiedzUsuńA warto.
UsuńTeż miałam takie jazdy jako nastolatka, nawet OOBE osiągałam (z pewną pomocą). Drugi ciężki epizod nastąpił w ciąży, przez chwilę byłam antyszczepem, niepokoiły mnie doniesienia o zagrożeniu związanych ze szczepieniami i zaczęłam się zagłębiać w temat.
OdpowiedzUsuńEh tak, antyszczepionkowcy niestety strachem skutecznie zatruwają ludzkie umysły. :-(
UsuńOBE samo w sobie to nie pseudonauka. Ludzie tego doświadczają, oczywiście to nie jest realne wyjście poza ciało, tylko wrażenia bycia poza ciałem. Pseudonaukowa jest np. interpretacja doświadczenia bycia poza ciałem jako podróży astralnej czy podobnego crapu.
UsuńWierzę w naukę i w Boga tak, jakoś to godzę. Nie lubię jak ktoś naśmiewa się z wiary.
OdpowiedzUsuńJa też nie lubię jak ktoś naśmiewa się z mojej wiary w jaszczuroludzi którzy rządzą światem
Usuń"Nie lubię jak ktoś naśmiewa się z wiary."
UsuńWiększość wierzeń jest śmieszna. Te nieśmieszne są niebezpieczne.
Brawo - dwie solidne odpowiedzi pod adresem Anonima. Nie napiszę co myślę o autorach bo mi znów post zostanie ocenzurowany.
UsuńWiara i nauka nie powinna występować w tym samym zdaniu. Religia to choroba umyslowa, nauka to metoda poznania rzeczywistości.
UsuńMichale Kaczorowski - pozdrawiam "zdrowego" czlowieka w twojej osobie.
UsuńROTFL
Moja historia wygląda bardzo podobnie :) Całe szczęście, że uzmysłowiłam sobie parę rzeczy i przeszłam na "jasną stronę mocy". Pewnie gdzieś jeszcze mam "Ręce precz od tej książki" :)
OdpowiedzUsuńCoś jest z tym wiekiem gimnazjalnym :) Ja przesiadywałam na forum Paranormalium i np. uczyłam się widzieć aury innych ludzi (hehe). Na szczęście w liceum zainteresowałam się fizyką i genetyką co sprowadziło moją fascynację zjawiskami paranormalnymi jedynie do poczytywania w wolnych chwilach fantastyki ;)
OdpowiedzUsuńTeż w gimnazjum wierzyłem w podobne bajki. Próbowałem nauczyć się telekinezy i siałem propagandę wśród kolegów. Twierdziłem, że religia to ściema, ale nie potrafiłem nazwać się ateistą, bo wierzyłem w takie cuda. Na szczęście w technikum mi przeszło, a gdy uczyłem się na maturę z fizyki to zafascynowałem się nauką.
OdpowiedzUsuńMyślę, że tego typu historie to poważny problem wynikający w pewnym stopniu z systemu edukacji. Gdy dzieci muszą uczyć się nudnych wzorów z fizyki czy chemii to nie zauważają piękna i wartości metod naukowych. Zaczynają szukać czegoś co ich zaciekawi i zafascynuje. Nauka powinna być przekazywana z pasją i zaangażowaniem.
Poza tym w szkole obok naukowych teorii i praw pojawiają się bajki szerzone na lekcjach religii przez co dziecku trudno odróżnić prawdę od mitu.
Według mnie szkoła powinna dodatkowo uczyć tego w jaki sposób wyszukiwać prawdziwe informacje, jak odróżnić prawdopodobne teorie od pseudonaukowych wymysłów, oraz w jaki sposób najskuteczniej się uczyć.
Opis "nawrócenia na naukę" to przykład nuworysza, który chce być świętszy od papieża, dlatego przytoczę tutaj przykład węgierskiego lekarza Ignaza Philippa Semmelweisa, który zwalczał zakażenie "gorączką połogową" myciem rąk przed badaniem ciężarnej i został przez współczesnych lekarzy profesorów wyśmiany i wyrzucony z praktyki lekarskiej.
OdpowiedzUsuńLobby profesorskie zarabia na głoszeniu jedynej słusznej teorii a ludzi podających argumenty doświadczalne ucisza.
Nie będę się pastwił nad transformacją Lorenza, bo ona zakłada a priori nieistnienie ośrodka fal elektromagnetycznych (inaczej TL nie ma sensu) a fale istnieją i rozchodzą się tak jak inne fale w innym ośrodku ze skończoną prędkością (sic!) czyli ośrodek istnieje. TV działa.
Podaję to jako przykład fałszowania nauki bo inżynierowie wiedzą o efekcie Sagnac'a i żyroskopy świetlne pracują w samolotach.
"Negatywny wynik doświadczenia M-M" to przykład bezczelnego kłamstwa w każdym podręczniku wbrew rzeczywistości (pozytywne wyniki potwierdził doświadczalnie Dayton Miller, o którym podręczniki milczą).
Polecam tekst https://wolnemedia.net/tlamszone-odkrycia-w-fizyce-2/
Będzie tam o fałszerzu Arthurze Eddingtonie stwórcy Einsteina.
Blogerowi polecam ochłodzenie umysłu bo Pana Boga za nogi nie złapał, jak sądzi, a historia nauki to przede wszystkim historia fałszowania rzeczywistości. (Nota bene NASA fałszuje zdjęcia z kosmosu bo NASA to DARPA.)
Wiele przykładów podanych tu jako bzdury występuje realnie ale są sekowane przez oficjalną naukę i ośmieszane pseudonaukowymi tłumaczeniami profesorów a w laboratoriach wojskowych badane np. OOBE jest wywoływane w powtarzalny sposób technicznie i jest tylko potwierdzeniem, że sprytnie ułożone białko nie tworzy świadomości - nie siedzi ona w mózgu - ten to raczej jakiś interfejs.
Przypadkowo trafiłem na blog ale zapamiętam . Może coś skomentuję.
Motto: Tworzenie towarzystwa wzajemnej adoracji niczego nie posuwa do przodu.
Jak ja to rozumiem. Wiele lat temu rodzice prenumerowali Faktor X. Nie powiem, wkręciłam się. Na szczęście nie było wtedy internetu i internetowych for, gdzie bym mogła "pogłębiać wiedzę". Ciekawe, gdzie bym była dziś, gdybym miała taką możliwość. Choć powiem, że Twoje rewelacje mnie zszokowały :D
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy tekst! :)
OdpowiedzUsuńTylko czemu włożyłeś "zjawiska niewyjaśnione" do jednej szufladki z UFO, parapsychologią i teoriami spiskowymi? Zjawiska niewyjaśnione to właśnie coś, czym w szczególny sposób nauka powinna się zajmować i je wyjaśnić! W przeciwieństwie do pozostałych wymienionych w zdaniu rzeczy - nie mamy tu żadnej presupozycji, jakichś z góry przyjętych aksjomatów (np. "UFO istnieje").
Interesowanie się medycyną alternatywną też wydaje się nie zasługiwać na potępienie - dopóki oczywiście do weryfikacji stawianych przez nią tez stosujemy metodę naukową.
Czym innym jest interesowanie się daną dyscypliną, czym innym - przyjmowanie faktów na wiarę.
Ja w gimnazjum przeżywałam coś podobnego do Ciebie, również byłam zajarana dziwnymi zjawiskami. Z czasem, gdy zaczęłam się bardziej interesować nauką, ta fascynacja przerodziła się w ciekawość, skąd się bierze wiara ludzi w te zjawiska, jak dałoby się je wyjaśnić naukowo (a wiele się da). Mnóstwo wydarzeń opisanych w Biblii daje się wyjaśnić poprzez naturalne zjawiska, np. opisana manna z nieba mogłaby być wydzieliną pewnych roślin. "Samoistnie" przemieszczające się przedmioty mogą zmieniać położenie na skutek niezauważalnych dla oka drgań spowodowanych np. położeniem budynku przy ruchliwej ulicy. Niezwykłe uczucie, jakie ogarnia ludzi w kościele - efektem działania infradźwięków z organów. Wiara w jednorożce mogła się wziąć ze znajdywania zębów narwali. I tak dalej.
Więc to do czego zmierzam, to tylko - wiele z tych niby niesamowitych rzeczy ma wyjaśnienie naukowe i to jest właśnie fantastyczne! :D
Kojarzysz forum i archiwum KIPPIN :) Tez mialem okres fascynacji paranaukami, ale po wykonaniu szeregu doswiadczen ktore rzekomo mialy lamac zasady fizyki, zmądrzałem :) Niestety wiekszosc "paranaukowcow" nie zadaje sobie trudu by cokolwiek samodzielnie zbadac, zmierzyc a jedynie bezmyslnie powtarza zaslyszane rewelacje.
OdpowiedzUsuńJa mialem prawie że identycznie + przeglądałem magia.pun.pl
OdpowiedzUsuńDo dziś śmieje się, jak wspominam, że próbowałem stworzyć kulę energii między palcami i miałem wrażenie "grzania w palce" po czym zszokowany krzyczalem, ze to dziala xD