Medialne osobistości i internetowi influencerzy zajęli się niedawno krytykowaniem reklamy McDonald’s z udziałem młodego piosenkarza, Michała Matczaka, zwanego „Matą”. Bardziej chyba nawet chodziło o sam udział celebryty, niż działania marketingowe koncernu sprzedającego smaczne, acz śmieciowe jedzenie. A śmieciowe nie tylko ze względu na jego wysoką kaloryczność i niską jakość żywieniową, lecz również z uwagi na wyniszczanie regionalnych tradycji kulinarnych czy przyczynek do dewastacji przyrody i środowiska oraz skrajnie przemysłowego chowu. Pytanie, jak popularność tematu wymienić na konkret, jakim jest prewencja otyłości i zapobieganie niezdrowemu odżywianiu?

 

prewencja otyłości

 

Krytycy i obrońcy

Kurz, jak na realia ery social mediów, długo nie opadał. Przeciwnicy rapera zwracali uwagę na brak odpowiedzialności społecznej takich działań. Zwłaszcza, że jego odbiorcy to w dużej mierze młodzież. Czyli, uogólniając, osoby najbardziej podatne na reklamy, mody i trendy. Ludzie, których nawyki żywieniowe jeszcze się kształtują, u których łatwiej o ukonstytuowanie złych wyborów spożywczych. Ale przy odpowiedniej polityce także naturalnie prosto byłoby uchronić ich przed niezdrowym, zwiększającym ryzyko nadwagi i otyłości, nadciśnienia, hipercholesterolemii czy miażdżycy jedzeniem. Plastyczność ta działa bowiem w obie strony. Niestety w urynkawiającym wszystko świecie, w którym już nawet dzieci są przede wszystkim konsumentami i użytkownikami, a dopiero potem ludźmi, bardzo o to ciężko.

 

Nie zabrakło też obrońców niewyrosłego twórcy, kierujących się zwłaszcza aspektami politycznymi, wynikającymi z powiązań jego ojca z opozycją. Jak i zaangażowania samego głównego bohatera, pozwalającego sobie na deklaracje polityczne podczas wystąpień, z ośmiogwiazdkowymi wulgarnymi hasłami – często także wykrzykiwanymi w obecności dzieci – włącznie.

 

Ostatecznie, to znaczy po aferze wokół reklamy, wygranym pozostaje ten największy gracz, czyli McDonald’s, o którym przypomniała sobie cała Polska. Wielu wie, że jedzenie, jakie oferuje, jest bardzo niezdrowe. Jednocześnie jego powszechnie lubiany smak, będący zresztą skutkiem celowych manipulacji, aby kusił nas czysto zmysłowo, sprawia, że od czasu do czasu nawet ci świadomi po nie sięgną. Trzeba im tylko o nim w miarę regularnie przypomnieć, reklamą.

 

Środowisko, w jakim żyjemy a otyłość

Niewielu za to zwróciło uwagę na najgłębszy problem, czyli na samą sieć McDonald’s i środowisko, w jakim ona funkcjonuje. Matczak i inni celebryci dający się skusić demonom rynku za pieniądze, czy ich obrońcy odwołujący się do „wolnego wyboru” – a w rzeczywistości będącego nie objawem wolności, lecz efektem marketingowych manipulacji – stanowią pomniejszy aspekt. Skutek poniekąd. To warunki, na jakich funkcjonuje świat, utwardzone w ostatnich kilku dekadach, pozwalają płodzić kolejne niezwykle szkodliwe kampanie, zaprzęgając do nich osobistości, które w innej epoce tego typu ofertami najpewniej w ogóle nie byłyby zainteresowane. Co więcej, propozycje takie być może w ogóle by się nie pojawiały.

 

System premiujący logikę rynkową, a dyskryminujący dobro społeczne – w tym zdrowie dzieci, tradycje kulinarne czy środowisko – może jednak być obwarowywany rozmaitymi regulacjami. Tak, aby zbliżyć się chociaż do zdrowego balansu między wartością zysku finansowego i wartością moralną.

 

 

Doprowadziliśmy, jako cywilizacja, do powszechnego dostępu do żywności. A potem do będącego w zasięgu niemal każdej ręki (w świecie zachodnim) nadmiaru kalorii. Nadmiaru, któremu przez siłę efektów ewolucji biologicznej, trudno się oprzeć. Trend ten możemy częściowo odwrócić już teraz. Manipulacja otoczeniem – bo tak należy nazwać sklepy lub ich brak, ceny żywności, łatwość, z jaką odnajdziemy ten czy inny produkt – w odwrotnym kierunku, poprzez zmniejszenie dostępności niektórych artykułów, ograniczenie ich reklam, subtelne, ale wyraźne podniesienie ich cen, mogłaby znormalizować patologiczne z perspektywy historii ludzkości warunki życia, nadane przez system neoliberalny, a umożliwione dzięki postępowi technologicznemu.

 

Medialna awantura i prewencja otyłości

Zmieniamy nasze środowisko i idącą za tym presję otoczenia. W kontekście żywienia jest to przede wszystkim masowa produkcja i powszechna, łatwa dostępność poszczególnych artykułów spożywczych. Fastfoody, chipsy, słone i słodkie przekąski, ciastka, czekolady, słodzone napoje i inne. Kiedyś zdobycie dwóch tysięcy kalorii wymagało wysiłku, czasu, cierpliwości, umiejętności, pokonania wielu kilometrów. Teraz to rzut beretem od domu (nie wspominając o zamówieniu on-line czy na telefon, z dostawą pod sam nos do domu), stosunkowo nieduże pieniądze, za to pokusa związana ze smakiem i neurobiologicznymi mechanizmami nagrody i przyjemności – ogromna. Nasze ludzkie organizmy nie nadążają ewolucyjnie za tak szybko zmieniającymi się warunkami środowiskowymi.

 

Sytuację tę można rozpracować na różne sposoby. Jednym z nich jest wykorzystanie ludzkich słabości biologicznych do celów zarobkowych. Tak, jak w przypadku papierosów (których reklama jest zakazana, a sprzedaż ograniczona), alkoholu (z restrykcjami w reklamie i handlu), czy hazardu albo uzależniających behawioralnie aplikacji na smartfony (obecnie nieuregulowanych). Drugim – wprowadzenie takich przepisów, by, na ile to możliwe, ograniczyć wpływ negatywnych zmian cywilizacyjnych i technologicznych. Już dziś tak robimy, czy to zasadami ruchu drogowego, prawa budowlanego, ustawami dotyczącymi ochrony środowiska i innymi.

 

W przypadku śmieciowego jedzenia również znane są rozwiązania, które mogłyby ograniczyć problem epidemii nadwagi, otyłości, nadciśnienia, miażdżycy, hipercholesterolemii bądź też niektórych nowotworów, przyczynowo powiązanych z nadmiarem objętości tkanki tłuszczowej i nieprawidłowym spożyciem nasyconych kwasów tłuszczowych czy soli. Należy do nich specjalne opodatkowanie produktów jednocześnie wysoko- oraz gęstokalorycznych, których doprecyzowania wymagałaby odpowiednia ustawa (bo nie każdy taki artykuł musi być niezdrowy czy fastfoodowy). Nie chodzi tu tylko o tzw. podatek cukrowy na słodzone napoje i przekąski, ale też na chipsy czy określonego typu gotowe produkty. Coraz nowsze prace naukowe dowodzą, że specjalne akcyzy faktycznie ograniczają spożycie objętych nimi artykułów. Pamiętajmy, że wciąż mowa nie o produktach pierwszej potrzeby, podstawowych składnikach żywności, lecz o jedzeniu mocno przetworzonym.

 

Prewencja otyłości: ograniczenie, nie zakaz

Dalej idące, ale też bardziej fundamentalne i zasadne, byłoby nałożenie ograniczeń na reklamy określonych produktów. Pokazywanie, że zajadanie się Lay’sami, Snickersami, Kinderkami, czy Bigmacami jest czymś fajnym, bo tak sugerują reklamy czy występujący w nich celebryci i influencerzy, należałoby zastąpić – wymaganymi ustawowo – suchymi informowacjami. „Mamy nowe chipsy o smaku pieczonej papryki”. „Spróbuj ciastek z dodatkowym nadzieniem”. „Tak wygląda nasz cheeseburger”. Z notyfikacją o kaloryczności. Brzmi absurdalnie? To przypominam ostrzegawcze formuły w reklamach leków wydawanych bez recepty. Mogą być irytujące, ale pozwalają rozróżnić je od suplementów i przypominają o pewnych zasadach.

 

Jeśli interesuje Cię temat żywienia oraz mitów na temat jedzenia, zachęcam do kupienia mojej Bioksiążki.

 

Kolejna opcja także jest już sprawdzona na innych produktach. Mianowicie etykietowanie z wyraźnym ostrzeżeniem. „Regularne spożycie tego artykułu zwiększa ryzyko otyłości/nadciśnienia/miażdżycy”, i tak dalej. Również wielkość samych opakowań powinna podlegać pewnym, swobodnym, ale jednak regulacjom. Każdy bowiem, kto kupuje czasem słodycze, paluszki czy chipsy, zauważył, że wielkość standardowych opakowań rośnie. A wraz z nią kaloryczność. Coraz trudniej jest dostać zwykłą paczkę 50-80-gramową. Dziś dominują te w okolicach 100 gramów. Kiedy natomiast człowiek musi zamiast jednej np. 120-gramowej kupić dwie 60-gramowe, psychologiczny próg wejścia rośnie i szansa, że skończy się na jednej, a więc na 60-gramach, a nie 120, jest większa. A dostępność? Nietrudno byłoby wprowadzić przepis, że na sklep może być tylko jedno stoisko z chipsami i słodyczami. Bez rozkładania ich w kilku miejscach (a ostatecznie przy kasach) tak, żeby klient mijał je parokrotnie. Aż, siłą presji psychologiczno-neurologicznej, skusi się.

 

Zanim powiesz: „nie, to odbiera wolność wyboru”

Każde z tych działań nie oznacza zakazu, jak niejeden ich przeciwnik zdążył je ocenić, lecz ograniczenie. Jest to ważne, bo twarde zakazy, jak wiemy z obserwacji i historii, faktycznie mogą w określonych okolicznościach okazać się mało skuteczne. W przeciwieństwie do przemyślanych regulacji, tak aby uzyskać pożądany efekt. W tym przypadku zmniejszenie spożywania śmieciowej żywności. Zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży. Nie odbierając jednak prawa do jej spożycia czy reklamowania. Poza tym w dobie powszechnego śmieszkowania ze wszystkiego całkowity zakaz stałby się łatwym celem memów i żartów. Tak jak to było z „szmuglowaniem drożdżówek” w szkołach za rządów PO.

 

 

Przekonanie, że systemowe rozwiązania są złe, bo ludzie powinni sami decydować o tym, co i w jakich ilościach jedzą, łatwo jest odrzucić. Z kilku powodów. Przede wszystkim ze względu na wspomniane już manipulowanie konsumentami poprzez reklamy. Tu nie ma: „sami decydują”. Tylko: „decydują się na to, czego reklama jest skuteczniejsza i czego producent ma większe zasoby na promocję”. Po drugie, do świadomego wyboru konieczna jest wiedza, a świat, w którym każdy zna się na żywieniu, nie jest osiągalny. Co także wymusza odrzucenie poglądu o samodzielnym decydowaniu. Trzeci argument jest już czysto fizyczny i biologiczny. Jeśli mamy łatwy dostęp do jedzenia nieodpowiedniego, ale kuszącego z powodu smaku czy łatwości przygotowania, bardziej prawdopodobne, że się na nie połasimy, niż w sytuacji, gdy trzeba się za nim bardziej pofatygować. Umasowiona prewencja otyłości i nadwagi musi to uwzględniać.

 

Prewencja otyłości bez indywidualizacji

Warto jeszcze spostrzec, że indywidualizacja odpowiedzialności za złe odżywianie, czyli zrzucanie winy na jednostki, a w skrajnych pomysłach karanie ich – np. droższymi ubezpieczeniami, nieleczeniem schorzeń wynikających z nadwagi i otyłości czy organizowaniem osobnych kolejek albo dodatkowych opłat w NFZcie – prowadzi donikąd. Skupia się na ludziach i tak już dotkniętych problemem złych nawyków żywieniowych. Ignoruje za to znacznie istotniejszą potrzebę, jaką jest prewencja otyłości. W ten sposób nie ochronimy dzieci, młodzieży i (względnie) zdrowych dorosłych. Karzemy jedynie tych, którzy z jakichś przyczyn znaleźli się w kłopotliwej zdrowotnie sytuacji. I, w wielu przypadkach, tkwią w niej nie dlatego, że tak chcą. Powodem jest system. Tenże właśnie system, w którym bez ograniczeń dozwolone są reklamy niszczącej zdrowie żywności. Jej obecność na „każdym” rogu, premia za produkowanie jej na dużą skalę, czy brak wymogu informowania o jej wpływie na zdrowie na etykiecie – wciąga ich w objęcia, z których trudno się wydostać.

 

Prowadzenie bloga wymaga ponoszenia kosztów, czasu, przygotowania. Zdecydowałem się więc stworzyć profil na Patronite, gdzie w prosty sposób można ustawić comiesięczne wpłaty na rozwój bloga. Dzięki temu może on funkcjonować i się rozwijać. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą. Ale przy wsparciu wielu staje się realnym, finansowym patronatem bloga, dzięki któremu mogę poświęcać więcej czasu na pisanie artykułów.

 

 

Najnowsze wpisy

`

4 komentarze do “Prewencja otyłości: jak działać systemowo?

  1. Strasznie trywialne te sugestie, że mozna opodatkować niezdrowe jedzenie i udostępnić małe porcje. Problemy z waga raczej zaczynają się w dziecinstwie. Mi osobiście bardziej pomogloby to, gdyby 10 lat temu pediatrzy na wizytach nie straszyli mnie cukrzycą i brakiem możliwości chodzenia ze względu na otyłość, bo mialam lekka nadwage (a cwiczylam wtedy czesto wiecej niz 10h tygodniowo). Moze nie zaczelabym sie glodzic, nie męczyla 10 lat z zaburzeniami odzywiania i nie doprowadzila sie do otylosci w ten sposob. Tylko jak duza czesc moich rowiesnikow mialabym wage w normie i neutralne relacje z jedzeniem. Albo jakby dorośli ludzie z którymi cwiczylam nie wytykali mi tych kilku kilo, tylko pozwolili 14 latce wygladac jak 14 latka. Albo gdyby obcy ludzie mnie nie zaczepiali żeby powiedziec ze jakbym jeszcze trochę schudla to bym wygladala jak modelka. Jak chcesz miec faktyczny wplyw na sytuacje osob otylych to zrob badania ile z tych osob ma zaburzenia odzywiania, a ile z nich po prostu kupuje duze paczki chipsow zamiast malych. Zaburzenia odzywiania w jakims stopniu biorą sie ze stresu i wstydu, a problemem systemowym jest rowniez zawstydzanie ludzi, nie tylko brak wyboru w sklepie

  2. Jest taki problem. Najważniejsza jest edukacja. W radio czy tv jeszcze nie słyszałem/widziałem reklam (kampani finansowanej przez ministerstwo zdrowia), że najważniejsza (nie boje się zaryzykować takiego stwierdzenia) jest dzienna aktywność fizyczna (nie wchodząc w szczegóły jaka), ruch na świeżym, polskim, smogowym powietrzu. Ostatnio tylko coś o cukrze słyszę. Możemy sobie mówić o diecie, ok, ale to aktywność fizyczna w dużo większym stopniu stymuluje hormonalnie. Wiemy jaka jest przyczyna nr 1 zgonów na świecie oraz w Polsce, za rogiem już czai się nowy nr 1, no może nr 2 zmartwień lekarzy: depresja, o której będzie co raz głośniej. Dzięki temu, że młodzież może uczestniczyć w jakichś zajęciach sportowych, w klubie, po szkole itd., buduje poczucie własnej wartości, jednocześnie dokonuje się profilaktyka zdrowotna i stwarza się środowisko do stymulowania rozwoju mózgu i całej endokrynologi ludzkiego organizmu. Taka młodzież nie spędza wtedy czasu „zabijając nudę”, przez co jakaś część z nich wpada w patologiczne zachowania… To tyle ode mnie

  3. Zakaz czy ograniczenie – jeden socjalistyczny pies! Nikogo nie powinno interesować co sobie funduję, mamy „bezpłatną” edukację,nikt nie może mówić że nie wiedział – a jeśli chcę odwalić kitę na raka po papierosach, marskość wątroby po wódzie, czy miażdżycę po słodkim i tłustym żarciu – to MOJA sprawa!
    I zanim ktoś napisze że Służba Zdrowia, że koszty społeczne itp – trudno – nie chcę płacić za innych i nie chcę by inni płacili za mnie!

  4. „indywidualizacja odpowiedzialności za złe odżywianie” krytykowana, serio? iksde. To właśnie odpowiedzialność jednostki za JEJ własne zdrowie jest ważna! Najlepiej zrzucić odpowiedzialność na BE koncerny. BE reklamy. BE lekarzy. ONI WINNI!!! Ale wziąć odpowiedzialność za własne życie i zdrowie to juz za duzo?! ruch, sen, nieprzetworzone pożywienie to za dużo dla jednostki? My wszyscy biedni tak zmanipulowani. I te dzieci… No tak, bo to już nie rodzice dają przykład dzieciom, a co, TV? Zapewniam, ze zdrowo odżywiający sie rodzice zarażą w jakimś stopniu swoim zachowaniem dziecko. Które nawet jak zbłądzi i będzie jadło syf, kiedyś wróci na właściwy znany mu z domu rodzinnego tor. Co za zaraza dzisiejszych czasów zrzucanie odpowiedzialności na wszystkich w koło. Wina pis! Wina tuska! Och wszystko ICH wina 🙂 pozdrawiam ciepło i polecam wzięcie odpowiedzialności za własne życie!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *