W czerwcu 2023 roku portal FakeNews.pl – który sam określa się jako „fact-checkingowy” – opublikował artykuł na temat transpłciowości wśród dzieci, odnosząc się do mojej wypowiedzi. Uznano, że to, co napisałem, to „fałsz”. Później pojawił się tam kolejny tekst, ponownie oznaczający moją wypowiedź jako „fałsz”. Tymczasem wnikliwa analiza pokazuje, że strona „FakeNews.pl” publikuje nieprawdziwe informacje, bez zrozumienia cytowanych badań. W dodatku sprawdziłem kim jest autor tych tekstów i okazało się, że oszustem.

 

Artykuł napisałem dzięki wsparciu moich Patronów i Patronek. To dzięki nim blog ten może istnieć i się rozwijać, a publikowane tutaj teksty i artykuły są niezależne. Jeśli chcesz wesprzeć moją działalność, możesz to zrobić na moim profilu Patronite.

 

Marcin Żółtowski portal FakeNews.pl
Marcin Żółtowski oraz logo FakeNews.pl. Źródło: FakeNews.pl z późn. zm.; tło: Pixabay, z późn. zm.

 

„Ekspert” portalu Fakenews.pl jest oszustem

Gdy zobaczyłem, że portal „Fakenews.pl” – opisujący sam siebie jako „fact-checkingowy” (mający na celu weryfikowanie informacji) – opublikował na mój temat artykuł pełen manipulacji, półprawd i kłamstw, przyjrzałem się nie tylko treści tekstu, ale również postaci autora. Jest to Marcin Żółtowski, który na stronie tej był opisany jako „socjolog”, „terapeuta psychoz”, „akredytowany przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne”, „członek Międzynarodowego Towarzystwa Psychologicznego i Społecznego Podejścia do Psychoz”, a także członek „Polskiego Towarzystwa Socjologicznego” i „psi tata”.

 

Marcin Żółtowski
Zrzut ekranu z profilu Marcina Żółtowskiego na portalu FakeNews.pl

 

Ponieważ wiedziałem, że nie istnieje coś takiego jak „terapeuta psychoz”, a także, że Polskie Towarzystwo Psychiatryczne nie akredytuje we wskazany sposób, skontaktowałem się z Sekcją Psychoterapii Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego i zapytałem „czy prawdziwą informacją jest, że Pan Marcin Żółtowski, socjolog, jest certyfikowany oficjalnie przez PTP jako <<terapeuta psychoz>> oraz czy w ogóle jest jakkolwiek przez PTP akredytowany?”. W odpowiedzi napisano mi, że „taka osoba nie należy do Polskiego Towarzystwa Psychiatrycznego. PTP nadaje jedynie Certyfikaty Psychoterapeuty, nie funkcjonuje nazwa <<terapeuta psychoz>>. Nie ma również pojęcia akredytacji konkretnego psychoterapeuty, jedynie nadanie certyfikatu”.

 

A co z drugą akredytacją Marcina Żółtowskiego? Czy poświadcza ona o jakichś kompetencjach czy wykonywanym zawodzie? Otóż nie. Aby zostać członkiem Towarzystwa Psychologicznego i Społecznego Podejścia do Psychoz wystarczyło „złożenie deklaracji i opłacenie składki członkowskiej. Od marca 2020 roku deklaracje składane są wyłącznie w formie elektronicznej”. Inaczej mówiąc, można sobie wypełnić wniosek przez Internet, zapłacić i gotowe. Nie ma to nic wspólnego w prawdziwą szkołą psychoterapii, która trwa zwykle 4 lata, i w trakcie której oprócz zajęć teoretycznych trzeba odbyć staże i praktyki kliniczne, przejść własną 2-3 letnią psychoterapię bądź psychoanalizę, i zdać egzaminy, a uprzednio skończyć studia z psychologii lub pokrewnych dziedzin (medycyny, biologii, pedagogiki).

 

Marcin Żółtowski
Zrzut ekranu ze strony Towarzystwa Psychologicznego i Społecznego Podejścia do Psychoz

 

Czyli Marcin Żółtowski okazał się oszustem, podającym się za terapeutę, którym nie jest, akredytowanym przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne, które nie ma z nim najwyraźniej nic wspólnego, a także członkiem „specjalistycznej” organizacji, do której dołączyć można za dokonanie wpłaty 180 zł przez Internet. Opublikowałem tę informację na Twitterze (X):

 

FakeNews.pl

 

W reakcji na to portal „FakeNews.pl” opublikował oświadczenie Marcina Żółtowskiego, w którym przyznaje, że wcale nie jest akredytowany przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne. Zarazem chwali się, że ukończył „Szkołę Psychoterapii Psychoz”, a równocześnie przyznaje, że nie prowadzi działalności terapeutycznej, lecz działalność „badawczą” i „teoretyczną”. Czy to oznacza, że w ogóle nie jest terapeutą, za którego się podawał?

 

FakeNews.pl Marcin Żółtowski
Oświadczenie Marcina Żółtowskiego, opublikowane przez FakeNews.pl na platformie Twitter/X

 

Poza tym należy wspomnieć, że Szkoła Psychoterapii Psychoz to po prostu kilkumiesięczny kurs, który uzupełnia wiedzę na temat psychoz, ale nie nadaje żadnych uprawnień do psychoterapii. To tak, jakby ktoś nie będący lekarzem po półrocznym szkoleniu z działania układu sercowo-naczyniowego nazywał siebie kardiologiem, albo po kursie uniwersytetu otwartego z prawa mówił, że jest prawnikiem.

 

Kim więc naprawdę jest Marcin Żółtowski, „ekspert” portalu „Fakenews.pl”? Z informacji na portalu „ResearchGate” wynika, że ukończył socjologię na Uniwersytecie Gdańskim, następnie przygotowywał doktorat na Uniwersytecie Gdańskim na temat dyskryminacji Romów. Po nagłośnieniu przeze mnie jego oszustwa o podawaniu się za terapeutę i osobę akredytowaną przez Polskie Towarzystwo Psychiatryczne przeniósł się na Uniwersytet Warszawski, gdzie ma prowadzić projekt doktorancki pt. „Metody i narzędzia analizy dezinformacji w Internecie” na Wydziale Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych. Na stronie SWPS, gdzie Żółtowski kiedyś miał swój występ, znajduje się też informacja, że jest on związany z Amnesty International jako „aktywista prawnoczłowieczy”. Oprócz tego można znaleźć w sieci jego publikację o tym, że psychiatria jest dziedziną ideologiczną, czego dowodził „metodą krytyki marksistowskiej i neomarksistowskiej”, jak sam przyznaje w tekście.

 

Marcin Żółtowski
Zrzut Ekranu profilu Marcina Żółtowskiego z portalu ResearchGate

 

Jak zareagował portal Fakenews.pl na ujawnienie oszustwa? Oprócz wydania powyższego oświadczenia Marcina Żółtowskiego, w którym faktycznie przyznał, że nie jest psychoterapeutą, to nic. Portal określający się jako „fact-checkingowy”, czyli weryfikujący fakty i rzetelność informacji lub ich kontekst, współpracował z człowiekiem, którego wykształcenia i doświadczenia nawet nie zweryfikował. A gdy okazało się ono fałszywe, nie tylko nie zerwano współpracy, ale pozwolono mu napisać jeszcze jeden powielający fałszywe informacje tekst na temat transseksualizmu. Co więcej, Marcin Żółtowski dalej publikuje tam swoje artykuły (ostatni jest ze stycznia 2024). Trudno o trafniejsze podsumowanie tego, jak postępuje portal Fakenews.pl i jaki jest jego etos, rzetelność oraz etyka.

 

Dezinformacja w tekstach portalu Fakenews.pl od Marcina Żółtowskiego

Chociaż celem tego tekstu jest ukazanie nieprawidłowości polskiego portalu „fact-checkingowego” FakeNews.pl, to oprócz udowodnienia oszustwa chciałbym wyjaśnić również dlaczego to, co na temat transpłciowości się tam publikuje, jest niezgodne z prawdą. Oprę się na czterech tekstach Marcina Żółtowskiego. Pierwszy został opublikowany 12. maja 2023 r. pt. „Płeć, gender, transpłciowość. Wyjaśniamy często mylone terminy”; drugi 1. czerwca 2023 r. pt. „Transpłciowość występuje wśród dzieci. Dementujemy tezy Łukasza Sakowskiego”; trzeci 13. czerwca 2023 r. pt. „Prawa osób transpłciowych to prawa człowieka. Przyglądamy się sofistyce Łukasza Sakowskiego”, a czwarty 5. lipca 2023 r. pt. „Detranzycje i wykluczenie społeczne. Przyczyny oraz skala zjawiska”.

 

W pierwszym artykule Marcin Żółtowski najpierw, aby retorycznie podbić absurd dalszych twierdzeń, pisze, że „zgodnie ze współczesnym stanem wiedzy niewiele zjawisk biologicznych okazuje się naprawdę prostych” – tak, jakby ktoś obalał głoszone przez niego tezy hasłami, że „biologia jest prosta”, co oczywiście nie ma miejsca. Jest to chochoł, erystycznie zastosowany przez Żółtowskiego.

 

 

Dalej myli on pojęcia. Na przykład dymorfizmu płciowego z płcią – zjawiskiem stricte binarnym w świecie wszystkich zwierząt. Mit o niebinarności płci upowszechniony został w artykule publicystycznym „Sex redefined”, opublikowanym w dziale opinii i newsów czasopisma „Nature”. Tekst tego rodzaju nie mógłby trafić do działu naukowego, gdyż przedstawia znane od dawna zaburzenia rozwoju płciowego (potocznie zwane hermafrodytyzmem lub obojnactwem, czyli występowaniem obu cech płciowych u jednej osoby lub niedorozwojem cech płciowych) jako rodzaje niebinarności płciowej. To, jak absurdalna i nienaukowa jest to perspektywa oddaje fakt, że na tej samej zasadzie ludzi z zaburzeniami kostnymi można by uznawać za podgatunki ludzi, a osoby z aberracjami chromosomalnymi (np. trisomia 21 chromosomu) jako odrębny gatunek człowieka. Ponieważ redakcja „Nature” sprzyja transaktywizmowi (do czego sama wprost się przyznaje) i poglądowi, że płeć nie jest binarna, to od czasu do czasu publikuje takie treści w swoim dziale publicystycznym. W dziale naukowym (publikacji naukowych), mimo poglądów redakcji, takie treści byłyby antynaukowym skandalem. Twierdzenia opublikowane w publicystyce „Nature”  zostały zresztą skrytykowane przez licznych biologów w różnych publikacjach naukowych, np. w periodyku naukowym „Bioessays”.

 

Żółtowski myli również płeć z poziomami występowania cech płciowych. Na przykład stwierdza, że „w przypadku człowieka współczesna biologia wskazuje na cztery poziomy płci, co i tak jest uproszczeniem. Odpowiednio jest to: płeć genetyczna, płeć gonadalna, płeć genitalna oraz płeć fenotypowa”, podczas gdy jest to w najlepszym razie stwierdzenie potoczne. To, co określa się „płcią genetyczną” jest systemem determinacji płci, a nie płcią. W przypadku wielu gatunków płeć determinowana jest w okresie embrionalnym nie przez gen SRY (leżący na chromosomie Y), jak u ssaków, a np. przez temperaturę otoczenia. Zgodnie z rozumowaniem przedstawionym przez Żółtowskiego temperaturę należałoby zatem uznać za płeć, co jest kuriozalne.

 

Gdy Żółtowski opisuje role i zachowania płciowo-kulturowe (ang. gender), dokonuje faktycznego zawłaszczenia kulturowego, przypisując zachodnie stereotypy transseksualne osobom „Kothi w Indiach, Two-Spirit w kulturze rdzennej Ameryki Północnej, Fa’afafine na Samoa, Muxe w Meksyku czy Waria w Indonezji”. Interpretuje te zjawiska przez pryzmat zachodniego transaktywizmu, w oderwaniu od historycznych, geograficznych, kulturowych i społecznych uwarunkowań dotyczących ludności, wśród których osoby te występują.

 

Marcin Żółtowski popełnia również manipulację, gdy pisze o zmianach nomenklaturowych wobec transseksualizmu. Autor FakeNews.pl podaje, że „Zgodnie z ICD-11 transpłciowość zostaje przeniesiona z sekcji <<zaburzeń>> do sekcji <<zdrowie seksualne>>, by zapewnić odpowiedni dostęp do świadczeń zdrowotnych”. Problem w tym, że zmiana ta wyglądała inaczej: transseksualizm (przez aktywistów chętniej nazywany transpłciowością – jedno i drugie słowo oznacza to samo zjawisko) przeniesiono z sekcji zaburzeń psychicznych (a nie po prostu „zaburzeń”) do działu zaburzeń seksualnych/płciowych. Poprzednia sekcja po angielsku ma nazwę disorder, obecna condition. Traksaktywiści twierdzą, że condition nie oznacza wcale zaburzenia. Tymczasem w języku medycznym takie jest jego znaczenie, a Słownik Oksfordzki wprost podaje, że synonimami słowa conditionillness (choroba), disease (schorzenie), czy disorder (zaburzenie).

 

Zrzut ekranu ze Słownika Oksfordzkiego

 

W ICD-11 zmieniono też nazwę transseksualizmu na „niezgodność płciową” (inkongruencję płciową). Wszystkie te modyfikacje były korektą semantyczną. Prawdopodobnie, wziąwszy pod uwagę najnowsze badania nad transseksualizmem z ostatnich lat (zwłaszcza w Szwecji, Norwegii, Wielkiej Brytanii, Francji oraz Danii), za jakiś czas zostanie on przywrócony do działu zaburzeń psychicznych. Będzie tak, ponieważ w jego przypadku problem nie leży w płci (gamety, gonady, narządy płciowe) czy zdrowiu seksualnym (działanie narządów płciowych, parafilie), lecz w zaburzeniach psychicznych lub problemach emocjonalnych i społecznych, które dają objawy m. in. w postaci dysforii płciowej. Najdokładniejsze i najlepsze jak dotąd badania i obserwacje sugerują, że przyczynami dysforii płciowej i przyjmowania tożsamości trans są najczęściej: nieleczone lub źle leczone zaburzenie osobowości borderline, narcystyczne zaburzenie osobowości, zaburzenia ze spektrum autyzmu, choroba afektywna-dwubiegunowa, dysmorfofobia, syndrom posttraumatyczny (PTSD; zwłaszcza gdy ma tło seksualne) lub nieakceptowanie swojego ciała bądź orientacji homoseksualnej.

 

Kolejne manipulacje i błędy Marcina Żółtowskiego na portalu FakeNews.pl

W kolejnym tekście, w którym Żółtowski ocenia mój wpis na Twitterze jako „fałsz”, popełnia kolejne rażące błędy i manipulacje. Stwierdza choćby, że „ekspresja płci to sposób, w jaki jednostka manifestuje swoje <<ja>> w społeczeństwie poprzez ubiór, zachowania, preferencje oraz zainteresowania”. Co by to dokładnie miało znaczyć, skoro zaprezentowany opis dotyczy ekspresji siebie, a nie ekspresji płci? Podawanie takich rozmytych, wieloznacznych i niejasnych definicji to jedna z form manipulacji. Ale to nie koniec. Żółtowski twierdzi też, że „ekspresja płci jest niezależna od orientacji psychoseksualnej oraz płci biologicznej”. Jest to kuriozalne stwierdzenie z różnych powodów. Po pierwsze, ekspresja płci ściśle zależy od płci (biologicznej), co widać i u osób heteroseksualnych i osób homoseksualnych. Po drugie, liczne badania dowiodły, że większość osób doświadczających dysforii płciowej, wyrasta z niej wraz z wiekiem, i że spora ich część okaże się w dorosłości osobami homoseksualnymi (opisałem to na własnym przykładzie, ale odsyłam tam także do licznych źródeł naukowych). Dlatego twierdzenie, że „ekspresja płci” – nawet rozumiana tak lakonicznie, jak przedstawia to Marcin Żółtowski – jest niezależna od orientacji, jest kompletnie fałszywe.

 

Jeżeli natomiast chodzi o transpłciowość u dzieci, bo taką ideę propaguje Żółtowski jako <<fakt>>, to wziąwszy pod uwagę, że osobowość człowieka rozwija się do około 25 roku życia (a potem też może podlegać modyfikacjom), a tożsamość może się zmieniać przez całe życie, trudno diagnozować transseksualizm u osób młodszych. Można jedynie stwierdzić u dziecka dysforię płciową, czyli niechęć do własnej płci. Jest to zjawisko naturalne, i jak już opisywałem, u 60-90% osób mija samo, wraz z wiekiem. Przypuszczalnie terapia nastawiona na samoakceptację siebie, zamiast na zmianę płci, zwiększyłaby jeszcze ten i tak wysoki odsetek mijania dysforii płciowej.

 

Skoro zmiana płci niemal zawsze okaże się niepotrzebna, trudno nie uznać jej za zbędne okaleczenie. Terapia hormonalna przy tranzycji, czyli z wykorzystaniem blokerów dojrzewania (Lupron, Androcur) oraz hormonów płci przeciwnej, prowadzi do szeregu negatywnych konsekwencji zdrowotnych. Badania dowiodły, że często skutkiem zmiany płci są zaburzenia lękowe, depresja, uniemożliwienie lub utrudnienie leczenia zaburzeń osobowości, zaburzenia układu krążenia, osteopenia lub osteoporoza, łagodne i złośliwe guzy wątroby, deformacja ciała, niepłodność lub bezpłodność. Rzadziej są to prawdziwe i rzekome guzy mózgu (źródła naukowe do tych twierdzeń również podawałem w tym tekście).

 

Detranzycje i powoływanie się na sfabrykowane dane

Marcin Żółtowski napisał także na portalu FakeNews.pl tekst o detranzycjach. Stawia tam tezy, że detranzycje są bardzo rzadkie oraz że główne ich przyczyny to nietolerancja społeczna czy niezadowolenie z efektów zmiany płci. Tymczasem badania pokazują, że główne powody to niechęć do zmiany płci, zmiana zdania, poczucie że diagnoza trans była nietrafiona i nierzetelna. Najnowsze dane podają też, że odsetek detranzycji wzrósł już do około 30%, a jest on i tak zaniżony, gdyż wiele osób wycofujących się z tranzycji płciowej przestaje brać hormony i chodzić do lekarzy, i ludzie tacy nie widnieją w żadnych statystykach. Siłą matematyki takich osób najprawdopodobniej jest większość wśród ludzi rezygnujących ze zmiany płci.

 

Realny odsetek detranzycji wynosi zatem nie 30%, ale znacznie więcej – ile dokładnie, rozstrzygną przyszłe badania. Ten metodologiczny błąd zaniżający statystyki detranzycji nosi nazwę błędu przeżywalności. Ale nie jest jedyny: statystyki dentranzycji są też zaniżane dlatego, że badania zadowolenia ze zmiany płci i odsetka osób wycofujących się z niej obejmują zwykle okres raptem kilku lat od rozpoczęcia tranzycji. Tymczasem wiele osób wycofuje się z tranzycji po około 4-8 latach od jej zakończenia, co potwierdzają badania. W badaniach obejmujących okresy 4-5 letnie wiele osób, które dokonają detranzycji, <<jeszcze>> tego nie zrobiło. Bez pełnych danych, i co najmniej 25-letniego okresu badawczego, statystyki detranzycji będą więc zaniżone, a odsetek osób deklarujących zadowolenie ze zmiany płci będzie silnie zawyżony.

 

 

Artykuł ten mogłem napisać dzięki finansowaniu od moich Patronów w serwisie Patronite. Chcesz również wesprzeć moją działalność? Dołącz tutaj.

 

 

Warto jeszcze zauważyć, że Marcin Żółtowski próbując argumentować swoje fałszywe tezy, powołuje się na badania Jacka Turbana. Jest to amerykański badacz i zarazem aktywista na rzecz osób identyfikujących się jako transseksualne lub niebinarne. Z jego prac naukowych wynikało – wbrew innym badaniom, np. ze Szwecji, Finlandii, Wielkiej Brytanii, Norwegii czy Francji – że zmiana płci pomaga osobom, które się na nią zdecydowały. Jednak dziennikarz śledczy Jesse Singal, piszący m. in. dla „New York Timesa” przeprowadził śledztwo dziennikarskie, w wyniku którego okazało się, że Jack Turban fabrykuje wyniki i wnioski: z danych uzyskanych przez Turbana wynikało, że tranzycja płci nie pomaga, ale w wynikach i wnioskach pisał, że jest inaczej. Polecam przeczytać cały tekst Singala na ten temat. Czyli pisząc wprost, Marcin Żółtowski powołał się na sfabrykowaną pracę.

 

Wszystkich zainteresowanych zachęcam do samodzielnego sprawdzenia treści opublikowanych na portalu Fakenews.pl, gdyż manipulacje, kłamstwa i dezinformacje, o których napisałem powyżej, nie są wszystkimi – do zdementowania wybrałem jedynie część z nich. Zwróciłbym też uwagę na mylenie twierdzeń obiektywnych (jak faktycznie jest) z twierdzeniami normatywnymi (jak zdaniem autora powinno być). Mieszanie ich to kolejny kardynalny błąd merytoryczny.

 

Czym jest portal Fakenews.pl, jaki jest jego cel i kto go finansuje?

Portal „Fakenews.pl” prowadzi Fundacja „Przeciwdziałamy Dezinformacji”. Istnieje od 2020 roku i chwali się, że jest „największą, pod względem liczby obserwujących osób, organizacją sprawdzającą fakty”. Fundacja jest też „członkiem IFCN (International Fact-Checking Network), międzynarodowej sieci organizacji sprawdzających fakty. Członkostwo w IFCN potwierdza, że Fundację cechuje rzetelność, przejrzystość finansowa i wysoka wartość merytoryczna tworzonych raportów i analiz”. Warto zajrzeć do kodeksu IFCN, który portal Fakenews.pl ewidentnie łamie, zarówno jeśli chodzi o weryfikowanie własnych ekspertów, jak i jakość merytoryczną publikowanych treści oraz obiektywność i bezstronność. Co ciekawe, w kwietniu 2023 roku twórcy Fakenews.pl otrzymali Nagrodę Specjalną Press Club Polska „dla profesjonalnych weryfikatorów informacji”… co brzmi śmiesznie, wziąwszy pod uwagę, że nie potrafią nawet zweryfikować swoich własnych autorów i to na najbardziej podstawowym poziomie. Na swojej stronie chwalili się też współpracą z chińskim TikTokiem.

 

Jeśli zaś chodzi o finansowanie, twórcy portalu Fakenews.pl deklarują, że otrzymali je od Open Information Parentship (finansowane przez państwo brytyjskie), Ambasady USA, portugalskiej organizacji European Media and Information Fund (sponsorowanej przez korporację Alphabet, czyli tę od Google), a także od drobniejszych, nie wymienionych z nazwy darczyńców.

 

Jak to jest, że portal, który ma za zadanie walczyć z dezinformacją, sam ją aktywnie szerzy oraz współpracuje z oszustami i nie weryfikuje kompetencji swoich autorów? Prawda na temat branży fact-checkingu jest taka, że każdy, kto chce, może obwołać się „fact-checkerem” czy „portalem fact-checkingowym”. Naiwnym jest wierzyć, że organizacje tego typu są papiestwami informacyjnymi, które rozsądzą, co jest prawdą, a co nie, co jest zmanipulowane, a co rzetelnie opisane. Niektóre wykonują swoją robotę lepiej, inne gorzej; jedne starają się być obiektywne, inne naginają się pod konkretny ideologiczny front. Na końcu zaś są takie, które publikują fałszywe informacje, spisane piórem oszusta.

 

Niniejszy artykuł ukazał się i jest dostępny za darmo dzięki wsparciu moich Patronów oraz Patronek. Jeżeli chcesz do nich dołączyć, zapraszam na mój profil w serwisie Patronite.

 

 

Najnowsze wpisy

`

23 komentarze do “Portal „fact-checkingowy” Fakenews.pl publikuje dezinformację piórem oszusta

  1. Szkoda tylko, że autor tego bloga nie potrafi wyciągnąć wniosków z oczywistego taktu, że aktywiści zarówno homo jak i trans to nadal jedna glina. Bo zapewne zdaje sobie on sprawę tylko niewielka część homoaktywistów sprzeciwia się ideologii trans, a i tak są to jedynie ci, którzy doświadczyli „dobrodziejstw” transideologii na własnej d… tzn. albo ci, którzy po pewnym czasie zorientowali się, że tranzycja była jedną wielką pomyłką, albo niektóre feministki i lesbijki, które poczuły się zagrożone przez mężczyzn podających się za kobiety.

    1. Na Zachodzie to głównie geje i lesbijki zwalczają transaktywistów, np. Gays Against Groomers, LGB Alliance czy GetTheLOut. W Polsce też krytyką wobec transaktywizmu zajmują się lesbijki z organizacji „Labrys”.

      1. Niestety, ale to co Pan napisał świadczy jedynie o tym, że żadnych wniosków nie zamierza Pan jednak wyciągać. Bo nie jest prawdą, że to głównie geje i lesbijki zwalczają transaktywistów.
        W rzeczywistości, nawet i na Zachodzie, to przede wszystkim konserwatyści i ludzie religijni (nie tylko chrześcijanie) aktywnie sprzeciwiają się tej ideologii, a homoaktywiści, wspólnie z transaktywistami nadal dumnie paradują ulicami ich miast. Oczywiście, nie zaprzeczam, że istnieją osoby homoseksualne, które sprzeciwiają się transideologii, ale istnieją również i takie które homoseksualizm uważają za patologię, a także i takie, które deklarują, że udało im się przezwyciężyć lub znacznie osłabić swoje własne skłonności homoseksualne. Szkoda tylko, że tych ostatnich woli Pan jednak nie zauważać, podobnie jak nie przyjmować do wiadomości faktu, że większość przeciwników transideologii to również przeciwnicy homoideologii.

        A tak na marginesie, może spróbowałby Pan namówić Biedronia albo Śmiszka aby sprzeciwili się transaktywistom…

        1. Wcale nie neguję roli organizacji konserwatywnych czy chrześcijańskich, one też faktycznie debunkują skutecznie ideologię trans i denializm płci. Niemniej nie da się nie zauważyć, jak ogromny wpływ na tym polu mają organizacje takie, jak LGB Alliance, Get The L Out czy Gays Against Groomers.

  2. Tekst wygląda rzetelnie, ale skoro Autor słusznie wydrwił określenie „manifestuje swoje <>”, bo koncepcja „ja”, „jaźni” nie należy do Nauki tylko do kompletnie nienaukowej psychologii filozoficznej uprawianej przez szarlatanów rodzaju Freud albo Jung. Pomimo to, w chwilę potem Autor pisze „osobowość człowieka rozwija się do około 25 roku”. Panie Łukaszu, Biologowi nie przystoi posługiwanie się koncepcjami które nie maja reprezentacji jako obserwabla. Jak zmierzyć „osobowość” :)?
    Oczywiście cały wokerism związany z tematami Gender Studies, to są politycznie/światopoglądowo motywowane brednie. Fakt, że wiele uniwersytetów ma zakłady/katedry „Gender/Feminist studies’ nie czyni tych studiów Nauką, Uniwersytety mają też wydziały teologii, a nawet od nich się zaczęły, ale Teologia ma coś wspólnego z nauką tylko dla ministerialnych matołów pokroju niesławnego Czarnka.

    1. Kartezjusz, Pascal czy Goedel zajmowali się teologią i korona z głowy im nie spadła. Mam nawet wrażenie, że w nauce osiągnęli więcej niż Ty 🙂

      1. Nawet Newton i Leibniz. Ich rozważania na temat teologii nie należą do zasobów Nauki tylko do dyrdymalistyki czystej. Nie umniejsza to wartości ich wyników naukowych. Zastanawiam się tylko na jaki odcisk nadepnąłem tym postem, że poszkodowany odwinął się napaścią personalną. Współcześni naukowcy zazwyczaj unikają takich tematów, szczególnie po ugruntowaniu pozycji socjobiologii związanej z teorią The Selfish Gene, udokumentowaną badaniami nad zachowaniami altruistycznymi w stadach, której wyniki burzą ostatni bunkier teologii, jakim jest Kanta argument za transcendentalnym źródłem przekonań etycznych. Pomimo głośnego odżegnywania się od Heretyka, KK przyjął po cichu tę doktrynę (że istnienia, ani nieistnienia boga nie da się udowodnić, ale…), co znajduje wyraz w bajdach o izolowanych magisteriach nauki i Kościoła. W czasach mojej młodości temat był jeszcze żywy, a bardzo radowały mnie wypowiedzi zainteresowanych (raczej nie pierwszorzędnych) fizyków, z których połowa doszukiwała się Absolutu w symetriach, a druga połowa w ich łamaniu. Nadto niektórzy po wysunięciu tak „naukowego” argumentu w następnych zdaniu przechodzili do „zatem trójca święta…”.

        1. „… rozważania na temat teologii nie należą do zasobów Nauki tylko do dyrdymalistyki czystej”. Czyli argument już jest, poczekam jeszcze na dowód. Podpowiem, że zachowania altruistyczne nie są „bunkrem teologii”, a to że da się je wyjaśnić genetyką nie zaprzecza ich „transcendentalnemu źródłu”. To że ktoś stworzy schemat ideowy telewizora nie zaprzecza istnienia transcendentalnego źródła obrazu.

        2. Nawet w fizyce (np. w fizyce kwantowej) mamy do czynienia z pewną tajemnicą, której nie potrafimy zrozumieć i nawet jeśli z czasem, wraz z rozwojem nauki, ją przekroczymy to znów natrafimy na kolejne granice itd. I nigdy nie poznamy rzeczywistości do końca ze względu na ograniczenia naszego mózgu. Tym bardziej nauk humanistycznych nie możemy do końca wyjaśnić, bo tam mamy dodatkowo do czynienia z zachowaniami ludzkimi, których źródła też w swojej głębi pozostają dla nas zagadką. Zastanawiam się tylko dlaczego istnienie tajemnicy w teologii tak bardzo niektórym przeszkadza? Albo doszukiwanie się źródła etyki w transcendencji? Czy nie stoi za tym czasem osobliwe pojmowanie etyki, które pozwala na nazywanie Czarnka matołem, ale oburza się na delikatną krytykę (bez obraźliwych słów) pod swoim własnym adresem?

          1. “In the beginning the Universe was created.
            This had made many people very angry and has been widely regarded as a bad move.”

            W ten sposób Douglas Adams buduje nastrój tajemniczości, bo wydaje się, że w tym zdaniu brak jakiś istotnych szczegółów. Np. czy ci ludzie (mogli protestować przeciwko kreacji, czy krytykowali kreację dopiero gdy już powstali. Chyba jednak to zdanie sugeruje jakiegoś Kreatora, bo „bad move” wskazuje na intencjonalność Kreacji. Ale może jednak, jest to taka teleonomiczna intencjonalność i faktycznie żadnego zamiaru nie było…

            Podobnie czyni Wendy: „mamy do czynienia z pewną tajemnicą…”, ach jakież to głębokie.
            Nie ma Fizyka, który to zrozumie to zdanie: czy chodzi o konkretna teorię fizyki: np. mechanikę kwantową, relatywistyczną mechanikę kwantową, elektrodynamikę kwantową,… czy chodzi o faktyczne zjawiska fizyczne. Te ostatnie wszystkie są kwantowe. Nie ma też żadnych tajemnic. Są rozbieżności z potocznym oglądem świata, np. niesławny 'dualizm korpuskularno-falowy’. Bardzo dobrze brzmi i można się wymądrzać jak cholera i pisać o tajemnicach w doktoracie z filozofii, a wystarczy zadać pytanie „Jakiego pomiaru mam dokonać, aby stwierdzić że mam do czynienia z oddziaływaniem korpuskularnym a nie falowym?, a okaże się, że użytkownik pojęcia ni potrafi takiego wskazać, więc koncepcję korpuskuły musimy wyrzucić do śmietnika dyrdymalizmu: to jest koncept metafizyczny [nieuprawniona extrapolacja (raczej mikropolacja) bryły sztywnej]. Nie ma strasznych tajemnic, są tylko pytania o to, gdzie szwankuje moja teoria, jeśli wyniki pomiarów są niezgodne z jej przewidywaniami. Nie ma 'nauk humanistycznych’. bo Nauka Eksperymentalna definiuje terminy swoich teorii przez obserwable, zaś Matematyka przez aksjomatykę. Za to humaniści tylko bredzą, bo terminom których używają nie nadali znaczenia, tak jak Wendy nie nadała znaczenia terminom/nazwom: 'fizyka’, 'tajemnica’ ani predykatowi 'pewien’. Doszukiwanie się czegokolwiek w transcendecji nie należy do Nauki tylko do bredni z powodów wyżej podanych. Warto też spytać „Jak zmierzyć tę cholerna transcendencję”? Brednia, to nie jest fałsz, to wypowiedź bez wartości logicznej, bo jego terminy nie mają znaczenia. Takie wypowiedzi nie są zdaniami Logiki. Jak chce Pani (Wendy to zazwyczaj imię żeńskie) przedstawić „tajemnicę naukową”, to jako wzór postępowania podaję adresy dwu bardzo znanych publikacji:
            Banach, Stefan; Tarski, Alfred (1924). „Sur la décomposition des ensembles de points en parties respectivement congruentes” (PDF). Fundamenta Mathematicae (in French). 6: 244–277. doi:10.4064/fm-6-1-244-277
            Einstein, A; B Podolsky; N Rosen (1935-05-15). „Can Quantum-Mechanical Description of Physical Reality be Considered Complete?” (PDF). Physical Review. 47 (10): 777–780. Bibcode:1935PhRv…47..777E

            Ten drugi problem został rozstrzygnięty w latach 80 przez J.S. Bell, Speakable and unspeakable in quantum mechanics, Cambridge University Press 1987. Bell nie dożył Nobla, którego za demonstrację rozwiązania przyznano w 2022.

            Was sich überhaupt sagen lässt, lässt sich klar sagen; und wovon man nicht reden kann, darüber muss man schweigen.

        3. @ Wprawdzie nie pisałeś do mnie ale pozwolę sobie zadać parę pytań w nawiązaniu do stwierdzenia „Nauka Eksperymentalna definiuje terminy swoich teorii przez obserwable, zaś Matematyka przez aksjomatykę”. Po pierwsze, czy komuś udało się zaobserwować nieskończoność? Po drugie, jak matematyka definiuje np. punkt? Mam nadzieję, że tym razem nie uznasz tych pytań za napaść personalną, a mnie za poszkodowanego.

          1. Matematyka nie definiuje 'nieskończoności’, to 'skrót myślowy’ do wypowiedzi: to wnioskowanie można wykonywać dowolną liczbę razy zgodnie z aksjomatem indukcji Peano. Zaraz powstanie pytanie „a nieprzeliczalne”? To jest trochę trudniejsze, ale można też zbyć twierdzeniem Skolem-Löwenheim: „Jeżeli teoria ma model, to ma też model przeliczalny.” Wynika z niego postulat Pitagorsa: „Wszystko jest liczbą”. Ale też nie trzeba zbywać, bo zbiory mocy (cardinality) Aleph N można skonstruować z mniejszych. Aleph zero to moc zbioru liczb naturalnych. Continum to moc Aleph 1, Aleph 2 to moc zbioru funkcji na zbiorze o mocy Aleph 1, itd. (znaczka aleph nie wkleję, bo Firefox automatycznie przeskakuje na hebrajski kierunek pisowni :).
            Punkt: matematyka nie mówi nic o świecie, a zajmuje się jedynie konsekwencjami przyjętych aksjomatów, które mogą czasami przypominać obserwacje świata fizycznego. Każda teoria ma swoje 'primitives’, terminy nie definiowane. Klasyczna aksjomatyka Euklidesa wykazuje wiele ukrytych przekonań, co spowodowało współczesne restauracje aksjomatyki geometrii euklidesowej, najbardziej znane Hilberta i Tarskiego. Akurat Hilberta mam: https://math.berkeley.edu/~wodzicki/160/Hilbert.pdf
            Od czwartej 1/4 XIXw (Georg Cantor) matematyka potrafi sprowadzić wszystkie swoje koncepty do dwu prymitywów: „zbiór” + „zbiór pusty”. Wszystkie akjomatyzacje można wymodelować na strukturach (pary uporządkowane) zbioru pustego. Jeśli chodzi o aksjomatyki teorii formalnej odsyłam do dwu książek Grzegorczyka, BM 20 i BM 39 (BM=Biblioteka Matematyki PWN). A filozofowanie z zachowaniem minimum rygoru, Hilary Putnam, Mathematics. Matter and Method, Cambridge University Press 1979.
            NP aksjomatyki punktu spełnia przecięcie dwu zbiorów o jednym wspólnym elemencie. to ładne i topologiczne, bo w innych przypadkach trzeba wprowadzać jakieś relacje porządkujące. Tym elementem może być zbiór, a jego elementem też zbiór itd, aż do jedynego ontologicznego indywiduum, zbioru pustego.
            Topologicznie, punkt to przestrzeń zero-wymiarowa. Koncepcja wymiaru topologicznego jest dość trudna, ale wtedy też mamy do czynienia z operacjami na zbiorach.

          2. Pytałem o obserwowalność nieskończoności w naukach empirycznych. A skoro „Każda teoria ma swoje terminy nie definiowane”, a „matematyka nie mówi nic o świecie, a zajmuje się jedynie konsekwencjami przyjętych aksjomatów”, to czym różni się matematyka od teologii? Ta druga zajmuje się konsekwencjami m. in. aksjomatu, że Bóg istnieje i jest stwórcą świata.

      1. Dyscypliny takie jak ekonomia, socjologia, prawie cała psychologia zajmują się pomiarami parametrów układu, które są ściśle niepowtarzalne.
        Proszę podać przepis na pomiar „osobowości”, który w odtworzonych warunkach będzie systematycznie odtwarzał wynik. Z tego co sprawdzałem, to tylko kilka testów psychologii (np. IQ) spełnia warunki obserwabli.

        A Daniel Goleman, dziennikarz, autor książeczki pocieszenia dla matołów „Emotional Intelligence: Why It Can Matter More Than IQ”, (1995) tłumaczonej na 40 języków, nie tylko zarobił na niej $1M+, ale spowodował że testy na EI trafiły na wydziały Psychologii. Widziałem taki test:
        „Jak w skali 1 do 10 oceniasz swoją…”
        O liczbie matołów szukających pocieszenia świadczy półtoraroczny pobyt tej publikacji na NYT Best Seller List

        1. W warunkach empirycznych nie da się obserwować „nieskończoności”, za sprawą skończonej prędkości transferu oddziaływań.

          Teoria matematyczna to zbiór zdań zamknięty ze wzgl, na relację konsekwencji logicznej.
          Zdanie An jest konsekwencją logiczną zbioru zdań A1…An-1, gdy An można je udowodnić biorąc ten zbiór zdań za przesłanki.
          Dowód to ciąg napisów, w którym kolejne napisy powstają przez przekształcanie przesłanek za pomocą podstawiania i odrywania. Jeżeli w drodze takiego działania uzyskamy napis równokształtny z An, to znaczy, że An zostało udowodnione.
          Proszę o taką procedurę dla Teologii :).
          Nie przypadkiem, prowadzimy do uzyskania napisu RÓWNOKSZTAŁTNEGO. Jak ktoś ma pojęcie o najstarszej i najbardziej intuicyjnej teorii matematycznej, Geometrii płaskiej, będzie wiedział dlaczego.

          1. Czyli wycofujesz się z tego co napisałeś wcześniej: „Nauka Eksperymentalna definiuje terminy swoich teorii przez obserwable”. Wreszcie.

            Nie znam wszystkich procedur teologicznych (a nawet ich większości). Wiem natomiast, że posługują się logiką – vide dowód ontologiczny Goedla. A skąd czerpiesz wiedzę na temat teologii, jeśli wolno zapytać?

    2. Osobowość można badać, zarówno ilościowo, jak i jakościowo, a nawet fenomenologicznie, w zakresie:
      – emocji
      – myśli
      – zachowania
      – motywacji do określonych zachowań
      – kontroli impulsu
      – refleksji i samoświadomości
      itd.

      Nie twierdzę, że są to tak samo empiryczne badania, jak badania DNA czy obrazowania MRI, ale odpowiednio dopracowana metodologia w tym zakresie może być nie mniej rzetelna.

  3. „Jeśli zaś chodzi o finansowanie, twórcy portalu Fakenews.pl deklarują, że otrzymali je od Open Information Parentship (finansowane przez państwo brytyjskie), Ambasady USA, portugalskiej organizacji European Media and Information Fund (sponsorowanej przez korporację Alphabet, czyli tę od Google).”

    Nie od dziś wiadomo, że portale walczące z „fejkami” – które wykorzystują nowoczesny trend naukowej racjonalizacji – są narzędziem do budowania wpływowej retoryki politycznej. Dlatego wymienione tutaj państwa, z których wywodzi się obiektywistyczna ekonomia głównego nurtu, wciskają swoją wyrafinowaną propagandę bazującą na „prawdzie” naukowej, która umacnia ich pozycję i zarazem osłabia indywidualny charakter innych państw. I w przeważającej większości te portale faktycznie obalają mity. Ale na przeważającej większości faktów zbudowana była przecież metoda znanego mistrza propagandy z Niemiec – metoda 40/60 polegała na tym, że 60 proc. prawdy miało uwiarygadniać 40 proc. kłamstw.

  4. Nie przekonuje mnie ten wpis. Dotacje od UK, USA i Portugalii wydają się ok, co mają z Rosji brać? Nie znam się na tych rzeczach trans ale portal Fakenews.pl od dawna podaje serio dobre informacje.

  5. „Fake checking/hunting” to kolejny rodzaj retoryki, który ma nadać pozory obiektywizmu dążeniu do monopolu na jedynie słuszna prawdę i zachowania. Inne hasła tego typu mające budzić pozytywne skojarzenia to „walka z mową nienawiści” czy „tolerancja”. Z tym, że czytając ten tekst, kilkakrotnie miałem nieodparte wrażenie, że „przyganiał kocioł garnkowi”. Z jeszcze ciepłych „fejków” można wymienić nominację Grzegorza Brauna za stwierdzenie, że homoseksualiści przeciętnie żyją krócej, a ze starszych teksty o „szczepionkach przeciwko COVID”.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *