Współczesne uniwersytety nie są już skarbnicami wiedzy, miejscem spotkania dla idei i motorem innowacji w takim stopniu, jak kiedyś. Dzisiaj ich rola to przede wszystkim przygotowanie młodych ludzi do wejścia na rynek pracy. A ten jest coraz bardziej nieprzewidywalny.

 

Artykuł powstał dzięki Patronom i Patronkom. Jeżeli chcesz dołączyć do ich grona, możesz to zrobić na moim profilu To Tylko Teoria w serwisie Patronite. Pozwala to na istnienie i rozwój bloga, jego rzetelność i niezależność

 

uniwersytety przestają być uniwersytetami
Fot. Pim de Boer/Unsplash, z późn. zm.

 

Automatyzacja zawsze była z nami

Jedyne, co jest niezmienne w rynku pracy, to że jest zmienny. Każdego z nas w pewnym stopniu niepokoi to, że przyjdzie dzień, w którym sztuczna inteligencja zastąpi nasz zawód. Ale automatyzacja nie jest nowoczesnych trendem. Istnieje przynajmniej od momentu, w którym pierwszy człowiek stworzył krzesiwo i pozbawił „miejsca pracy” członka plemienia, którego rolą było szukanie źródła ognia po burzy. W dwudziestym wieku zeszliśmy z fabryk do biur, w dziewiętnastym wieku zamieniliśmy motykę na traktor, a parę tysięcy lat temu zaczęliśmy hodować krowy zamiast polować na zwierza z dzidą.

 

Jednak zmiany następujące na początku dwudziestego wieku stawiają pod znakiem zapytania nie tylko relacje między pracodawcą, pracownikiem i klientem, ale wpływają nawet na instytucje publiczne. Czy w nowym, wspaniałym świecie, czeka na nas otwarcie pierwszego uniwersytetu pracy dla platform?

 

Platformy i fabryki

Dwudziesty pierwszy wiek to wiek usług. Ten sektor zdominował gospodarki zachodnich krajów. Najnowszym trendem na rynku pracy jest świadczenie usług poprzez pracę dla platformy, ekonomia współdzielenia. Platformy łączą usługodawców z usługobiorcami, teoretycznie więc jeżdżąc na Uberze albo prowadząc Airbnb pozostajesz niezależnym wykonawcą. W praktyce pozostajesz zależny od najnowszego widzimisię systemu inwigilacji.

 

Ziarenko obecnej sytuacji zostało zasiane już ponad sto lat temu. W 1913 roku w fabryce Henry’ego Forda w Michigan zainstalowano pierwszą ruchomą taśmę. Był to kolejny krok w nowym porządku pracy, stworzonym przez fabryki – praca została rozłożona na proste, powtarzalne czynności. Każdy z pracowników otrzymał łatwe zadanie, które musiał wykonywać bez końca. Aby pracownicy zachowali jak największą produktywność, zatrudniono menadżerów, którzy z zegarkiem w ręku sprawdzali, czy polecenia wykonywane są w jak najszybszym tempie. Skutkiem ubocznym takiego podejścia było ograniczenie czasu przystosowania do pracy.

 

 

Do czasu rewolucji przemysłowej wytwórcy zrzeszali się w cechach i praktykowali wiele lat pod czujnym okiem Mistrza i pod opieką społeczności. Kiedy produkcja została rozłożona na proste, pojedyncze czynności, to szkolenie okazało się niepotrzebne. Wystarczy jeden menadżer, który rozumie całość procesu. Powstał zupełnie nowy sposób myślenia o pracy – w teorii wymagający wysokiej specjalizacji, a w praktyce czyniący z ludzi wyrobników, powtarzających w nieskończoność te same gesty.

 

Wiedza to do zawodu klucz

Pierwsze uniwersytety powstały w łacińskiej Europie jako alternatywa dla szkół, które dzisiaj nazwalibyśmy zawodowymi. W odróżnieniu od miejsc przygotowujących studentów do przyszłego zawodu, uniwersytety miały na celu popchnąć społeczeństwo do przodu, szerząc wiedzę i gromadząc razem światłych ludzi.

 

Dzięki przeprowadzanym na uniwersytetach eksperymentom, debatom i wymianie idei rozwiązujemy dawne problemy, wynajdujemy nowe ułatwienia i zmieniamy świat na lepszy. Nie bez powodu to właśnie uniwersytety i osoby wykształcone były pierwszymi celami ataków komunistów w XX wieku.

 

Dzisiaj myślenie o wykształceniu w kontekście przyszłego zawodu jest już całkowicie znormalizowane. Kierunek studiów wybieramy biorąc pod uwagę trendy na rynku pracy i potencjalne przyszłe zarobki, które gwarantuje. Teraz, kiedy sytuacja na rynku pracy jest tak niepewna, dużo bardziej atrakcyjne są krótkie kursy, na których możemy nauczyć się na przykład programowania.

 

Fanaberie

Wybieranie kierunku studiów biorąc pod uwagę wyłącznie własne zainteresowania to poniekąd fanaberia. Chęć pozostania na uniwersytecie by pogłębiać prowadzone badania to pasożytowanie na społeczeństwie, zwłaszcza gdy zagłębimy się w tematykę „badań” prowadzonych na pewnych wydziałach, ich jakość czy przydatność intelektualną, filozoficzną bądź społeczną. Zresztą, kto chciałby gnuśnieć w papierach, grzebać w starych dokumentach i pisać artykuły, których nikt nie czyta?

 

Polskie środowisko akademickie nie pomaga zmienić tego spojrzenia. Pisząc pracę licencjacką i magisterską, szczególnie na kierunkach humanistycznych, student zniechęcany jest do wyciągania własnych wniosków i dołączania własnoręcznie zdobytych danych do pracy. A przecież nowe idee to cel istnienia uniwersytetu.

 

Zamiast tego praca ma się opierać na fetyszyzowanych „źródłach” i być okupiona miesiącami wysiedzianymi w bibliotece. Źródło to bardzo pojemne pojęcie, i ostatecznie ogranicza się do czegoś, co już stwierdził ktoś inny, a więc może być powtórzone. Każda idea może znaleźć się w pracy magisterskiej, o ile nie pochodzi od autora. Ważne, żeby bibliografia wyglądała imponująco.

 

 

Polski uniwersytet tworzy więc ciekawą dychotomię – z jednej strony oferuje kierunki, które wybierane są stricte z powodu swojej wartości rynkowej, z drugiej – bezmyślne powtarzanie teorii z książek z młodości uczącego nas profesora.

 

Licencjat z Airbnb

Skoro uniwersytet nie jest już gwarantem jakości – dzisiaj rozumianej jako szansa na zatrudnienie i dobrą płacę w przyszłości – to kończy się jego monopol na szkolenie. Pojawiają się szkoły wyższe, które nie mają statusu uniwersytetu, prowadzące kursy kelnerowania, przygotowujące przyszłych recepcjonistów hotelowych.

 

Certyfikaty i szkolenia przygotowujące do wykonywania prostych zawodów zwalniają pracodawcę z kosztów szkolenia. Zamiast zapewnić najbardziej podstawowe przystosowanie do pracy i stracić dwa tygodnie wypłaty, wystarczy wpisać w ogłoszeniu o pracę odpowiednie wymagania.

 

Tworzy się niebezpieczne błędne koło. Im więcej pojawia się szkół i szkoleń, które mają nam zapewnić widoczność na przesyconym rynku pracy, tym częściej będą one elementem wymagań. Każdy pracodawca wie, że na początku każdy pracownik generuje więcej kosztów niż wytwarza przychodów. Właśnie pojawiło się okienko, żeby i te koszty zrzucić na pracownika – niech szkolenia odbywa za własne pieniądze i do pracy aplikuje gotowy natychmiast.

 

Komu bije dzwon

Największe osiągnięcia najnowszej współczesności – Internet, komputer, telefon komórkowy – zostały stworzone na uniwersytetach i w publicznych instytucjach, za publiczne pieniądze. Z powodu neoliberalnej propagandy wierzymy jednak, że tylko wolny rynek dostarczy nam nowych technologii.

 

Rola, która powinna być tożsama ze środowiskiem akademickim, dzisiaj kojarzona jest z mechanizmami wolnorynkowymi – kiedy czytamy o nowym modelu elektrycznego samochodu albo nowej technologii umożliwiającej robienie zakupów przez lodówkę, to zwykle możemy założyć, że są to osiągnięcia firmowane przez wielkie korporacje, a nie uniwersytety.

 

Uniwersytety coraz częściej polegają na finansowaniu z zewnątrz, uzależniając swoje badania, a często i oczekiwane wyniki, od woli inwestora. Wielkie koncerny farmaceutyczne czy producenci żywności sponsorują badania nad swoimi lekami, uzależniając ich publikację od przychylnych wyników. Czasami stosują manipulację, na przykład poprzez wybór odpowiedniej grupy badawczej, aby otrzymać oczekiwane rezultaty.

 

Uniwersytet pełni w tej wymianie rolę pośrednika. W zamian za wynagrodzenie dostarcza laboratoriów i wykształconych pracowników. Ale w tej sytuacji nie jest niezależnym gwarantem jakości przeprowadzanych badań.

 

 

Słuszna diagnoza, beznadziejne lekarstwo

Rola uniwersytetu zmieniła się, a równolegle do niej – rynek pracy. Jeżeli wciąż będziemy go postrzegać jako sposób na włączenie młodych ludzi do mechanizmów gospodarki, to bardzo szybko okaże się zbędny. Musimy przywrócić mu jego dawną rolę, jako skarbnicy wiedzy i innowacji, oraz miejsca spotkania i debaty różnorodnych idei. Uniwersytet na powrót musi stać się instytucją wolną, obiektywną, neutralną. A przede wszystkim niezależną od mechanizmów wolnorynkowych.

 

Donald Trump zapowiada, że jeżeli zasiądzie ponownie na stanowisku Prezydenta Stanów Zjednoczonych, dokona paru zmian w kwestii uniwersytetów: opodatkuje prywatne szkoły wyższe, pozwie te, które zamiast nauki przemycają w kursach propagandę, a za zaoszczędzone w ten sposób pieniądze otworzy darmowy uniwersytet online American Academy. Czy tak wygląda przyszłość?

 

Artykuł powstał dzięki wspierającym blog To Tylko Teoria na Patronite. Wszystkich, którzy chcą i mogą sobie pozwolić na dołączenie do ich grona, zapraszam na  https://patronite.pl/totylkoteoria. Dziękuję też serdecznie wszystkim dotychczasowym Patronom. Szczególne podziękowania dla najhojniejszych osób, a są to: Katarzyna, Daniel, Wojciech, Michał, Tomasz, Magdalena, Paweł, Jacek, Andrzej, Marek, Adam, Agnieszka, Milena, Łukasz, Miłosz, Agnieszka, Kacper, Marcin, Grzegorz, Małgorzata, Marcin.

 

 

Najnowsze wpisy

`

2 komentarze do “Licencjat z jazdy Uberem?

  1. Najpierw czytam, że „Chęć pozostania na uniwersytecie by pogłębiać prowadzone badania to pasożytowanie na społeczeństwie, zwłaszcza gdy zagłębimy się w tematykę „badań” prowadzonych na pewnych wydziałach, ich jakość czy przydatność intelektualną, filozoficzną bądź społeczną”. Dalej jest chyba uzasadnienie takiego poglądu: „Pisząc pracę licencjacką i magisterską, szczególnie na kierunkach humanistycznych, student zniechęcany jest do wyciągania własnych wniosków i dołączania własnoręcznie zdobytych danych do pracy”. Nie wiem skąd ta „wiedza” – uczelnie są różne i pewnie trafiają się w nich promotorzy – wyznawcy w. w. poglądów. Na pewno jednak nie jest to reguła. A czy pisanie takich tekstów pozwoli przybliżyć ten cel „Musimy przywrócić mu jego dawną rolę, jako skarbnicy wiedzy i innowacji, oraz miejsca spotkania i debaty różnorodnych idei” to już niech każdy oceni 🙂 Podobnie jak sensowność tego fragmentu: „Największe osiągnięcia najnowszej współczesności – Internet, komputer, telefon komórkowy – zostały stworzone na uniwersytetach i w publicznych instytucjach, za publiczne pieniądze. Z powodu neoliberalnej propagandy wierzymy jednak, że tylko wolny rynek dostarczy nam nowych technologii”. Zawartość prawdy jest homeopatyczna 🙂

  2. Panie Łukaszu, obawiam się, że uniwersytet to niestety nigdy nie była i nie będzie instytucja w pełni niezależna i neutralna. Jest tak z kilku powodów. Po pierwsze, badania i utrzymanie uczelni kosztują, więc trzeba kogoś odpowiednio zamożnego przekonać, żeby wyłożył odpowiednie środki. Dlatego prace naukowe generujące wysokie koszty i nikłe rezultaty nigdy się na dłuższą metę nie utrzymają. Może to być inwestor prywatny, którego już Pan omówił, chociaż mam wrażenie, że niesprawiedliwie przedstawiając go wyłącznie w negatywnym świetle.

    Po drugie, alternatywą jest pobieranie środków od obywateli za pomocą środków przymusu państwowego i rozdzielanie pieniędzy z budżetu na cele akademickie. Problem polega na tym, że władze, których absolutnie nie należy utożsamiać z wolą obywateli (też zresztą niejednorodną) wcale nie muszą doceniać nauki czy obiektywizmu uczelni. Wystarczy popatrzeć na kraje komunistyczne, gdzie uniwersytety musiały się podporządkować teoriom ideologicznym narzucanym przez państwo pod groźbą zastosowania przemocy. Ja do dzisiaj w starszych podręcznikach spotykam się z obowiązkowymi marksistowskimi bzdurami wrzucanymi tam przez autorów, którzy wiedzieli, że albo to, albo ich kariera przepada. Czym się to różni od wyboru „albo publikujecie to co chcemy, albo sponsorzy się wycofują”? Moim zdaniem niczym, chyba tylko tym, że naukowcy mogą oberwać jeszcze gorzej od władz.

    Po trzecie, pracownicy uczelni to przecież też tylko ludzie. Możemy sobie opowiadać ile chcemy o profesjonalizmie, ale koniec końców niewielu ludzi potrafi mówić prawdę nawet, jeśli są w pełni świadomi, że jest dla nich niekorzystna. Sam Pan publikował m.in. postulaty oznaczania przynależności autorów poszczególnych badań do grup aktywistycznych, więc rozumie Pan, co mam na myśli. Nie ma też co liczyć na to, ze jakakolwiek grupa interesu odpuści sobie próby wpływania na swoja korzyść na uczelnie i fałszowania na swoją korzyść nauki. Tu jest zbyt wiele do zyskania, żeby przepuścić taką okazję.

    Po czwarte, nawet gdybyśmy się zdecydowali na format finansowania uczelni np. w formie dobrowolnych wpłat na wzór Patronite’a, to i tak zderzylibyśmy się z problemem zależności od sponsora. W końcu pisanie prac filozoficznych, których nikt poza wąskim gronem specjalistów nie czyta nie zwróciłoby się badaczom, a za coś muszą przecież żyć. Wtedy uczelnie musiałyby odejść wyłącznie w te kierunki, o których się mówi i które są w danym momencie popularne. Także rozwiązania problemu nie widzę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *