W ostatnich kilkunastu latach można zauważyć, że aktywizm ekologiczny – a zwłaszcza klimatyczny – zaczął przyjmować pod pewnymi względami formę religii. Ma swój kalendarz liturgiczny (święta), grzech pierworodny (zanieczyszczenie Ziemi przez poprzednie pokolenia), procesje (protesty i pochody), sobory (konferencje), system moralny oraz symbolikę itp.

 

Nie chcę przez zwrócenie uwagi na te spostrzeżenia powiedzieć, że nie należy chronić przyrody i klimatu. Uważam, że aktywne działania są potrzebne, o czym pisałem i mówiłem niejednokrotnie (tutaj o suszach, tutaj ogółem o ochronie klimatu, tutaj o wpływie na rolnictwo, tutaj o rozprzestrzenianiu chorób, tutaj o zmianach zasięgu różnych gatunków). Martwi mnie jednak przejmowanie tematu ochrony przyrody i klimatu z rąk naukowców, urzędników i społeczników do rąk quasireligijnych fanatyków, niepokoi mnie też, że niektórzy naukowcy stali się aktywistami. Ich działania bardziej szkodzą przyrodzie, niż jej pomagają, co tłumaczyłem choćby w artykule o ziemniaczanym ekoaktywizmie. Bardziej służą ekspresji toksycznych postaw, promowaniu poszczególnych jednostek czy wypełnianiu pustki duchowości, niż realnemu naprawianiu sytuacji ekologicznej.

 

Dzisiaj natomiast publikuję, za zgodą wydawnictwa WAM, przedruk fragmentu książki prof. Chantal Delsol – francuskiej filozofki – pt. „Koniec świata chrześcijańskiego”, która w jednym z rozdziałów odniosła się właśnie do ekoaktywizmu rozumianego jako nowa religia. Tekst ma charakter filozoficzny oraz kulturo- i religioznawczy. Autorka słusznie zauważa, że to, z czego jeszcze 10 lat temu sam się śmiałem – że ekoaktywizm mógłby przeistoczyć się w neoreligię, przed czym już wówczas niektórzy ostrzegali – stało się dzisiaj faktem.

 

Przedruk fragmentu książki nie stanowi reklamy ani nie jest formą współpracy sponsorowanej. Istnienie i rozwój tej strony, jej niezależność i rzetelność oraz brak reklam, są możliwe dzięki wsparciu Patronów i Patronek. Jeśli chcesz do nich dołączyć, zapraszam na mój profil w serwisie Patronite.

 

ekologia jako religia
Obrazek: Stuarthampton/Pixabay z późn. zm.

 

Ekologia jako religia powszechna

Kwestionowanie oświeceniowej racjonalności zaszło tak daleko, że wytworzyło nie tylko obronę kultury historycznej i obyczajowej (przejaw romantyzmu XIX wieku), ale ponadto popadające w skrajność docenienie życia naturalnego. Docenienie prostego życia, bez refleksji i myślenia. Można powiedzieć, że jest to zwycięstwo woli nad rozumem, sił aktywnych i nieświadomych nad mocą myślenia. Widzimy, jak kierunek ten rozwijał się na przełomie XIX i XX wieku. Po części czerpie od Nietzschego. Po długim i chaotycznym rozwoju wyda na świat między innymi nazizm. Dlatego Ludwig Klages, być może najlepszy analityk i inspirator witalizmu, został niesprawiedliwie usunięty w cień jako pionier nazizmu. Filozofia natury, która zanikła w połowie XX wieku, stanowi  prawdopodobnie jedno z głównych źródeł współczesnej ekologii,  z  Ivanem  Illichem,  który  zresztą  był jednym z jej wielbicieli. Klages przywraca duszy jej antyczny sens: nie jest to już dla niego nieśmiertelna instancja, jak u chrześcijan, ale zasada życia, jak u starożytnych Rzymian. Opisuje historię jako walkę między duchem – racjonalnością – a duszą, zasadą życia.

 

Zrozumiałe, że Klages ubolewa nad tym, że duch, rozum odgrywał zbyt dużą rolę w cywilizacji chrześcijańskiej i pragnie uprzywilejować duszę rozumianą w sensie zasady życia. Całe dzieło Klagesa  to hołd złożony życiu naturalnemu, pochwała pasywności przeciwko aktywności, kobiecości przeciwko męskości, tego, co wewnątrz, przeciwko temu, co na zewnątrz, natury przeciwko kulturze, rzeczywistości  przeciwko aspiracjom do wieczności. Przeciwstawia sobie, na przykład, rytm rzeczy  naturalnych (pory roku, cykle biologiczne…) i miarę dyktowaną przez ludzki rozum. Rytm jest naturalny, miara jest konstrukcją. Rytm odnawia, miara reprodukuje. Widzimy tutaj: ziemia jako taka ma duszę, to są jej rytmy bijące z samego serca natury.

 

Myśl Klagesa z dużą siłą kwestionuje zachodni aktywizm: jestem ogarnięty przez życie, które mną włada; natomiast przez ducha działam po to, aby samemu dominować nad światem. Duch europejski, dominujący i naukowy, jest „straszliwym atakiem przeciwko rzeczywistości”, który prowadzi do eksterminacji życia na planecie. Ta apologia siły życiowej (élan vital) i wiecznej natury to fundament wszelkiej ekofilozofii. Trzeba pozwolić się wciągnąć w nurt natury, który zaradzi wszystkiemu, bo umysł, niezależnie od tego, jak bardzo jest lotny, pozostaje oschłym i brutalnym narzędziem, podczas gdy dusza świata sprawia, że wszystko się odnawia w powściągliwości i prostocie.

 

Na początku XXI wieku najbardziej ugruntowany i najbardziej obiecujący nurt filozoficzny stanowi forma kosmoteizmu powiązana z ochroną przyrody. Możemy również mówić o panteizmie czy politeizmie. Współcześni nam ludzie Zachodu nie wierzą już w nic, co jest poza tym światem, w żadną transcendencję. Jeśli wyobrażają sobie inny świat, gdzie będą kiedyś żyć, są to odległe planety dostępne dzięki naddźwiękowym rakietom. Sens życia należy więc odnaleźć w samym życiu, a nie poza nim, gdzie nie ma nic. To, co święte, znajduje się tutaj: w krajobrazach, w życiu Ziemi i w samych ludziach.

 

Na przełomie XX i XXI wieku zmieniliśmy paradygmat, dokonując nowego wyboru w kwestii rozumienia świata. Dokonała się inwersja ontologiczna. O tym właśnie mówi Philippe Descola: o nowych preferencjach ontologicznych i pojawieniu się na Zachodzie nowego paradygmatu – „antropologii monistycznej” zbliżonej do dawnego animizmu. Kładzie on nacisk na to, że chrześcijańska wizja świata była jedną z wielu, szczególnym wyborem ontologicznym, który nie musi już pasować do zmieniających się czasów. Dla dzisiejszego ekologizmu nie ma już istotowego rozróżnienia pomiędzy ludźmi a innymi bytami żyjącymi, ani między człowiekiem a całą przyrodą, w której on po prostu zamieszkuje, bez dominowania nad nią w jakikolwiek sposób.

 

Kosmiczne pogaństwo odpowiada potrzebom i troskom ekologii. Ponowoczesność zajmuje się bardziej przestrzenią niż czasem, gdyż porzuciła wszelkie oczekiwania dotyczące czasu. Pod panowaniem kosmoteizmu człowiek czuje się u siebie w świecie, który jest jedyną rzeczywistością i obejmuje zarówno sacrum, jak i profanum. Z kolei pod panowaniem monoteizmu człowiek czuje się obcy w immanentnym świecie i dąży do innego świata – tę rzecz właśnie zarzucał chrześcijanom na przykład Nietzsche. Dla monoteisty ten świat to jedynie miejsce pobytu tymczasowego. Dla kosmoteisty jest trwałym domem. Duch ponowoczesny zmęczył się tymczasowym życiem! Potrzebuje zadomowienia, domu, który oferuje kompletny sens. Powraca do kosmoteizmu, bo pragnie ponownie zjednoczyć się ze światem jako jego pełnoprawny obywatel, a nie jako „obcy przybysz” – w tych słowach opisuje chrześcijanina anonimowy autor Listu do Diogneta. Teraz chce się odnaleźć w  świecie  immanentnym,  którego  stanowi integralną część, bez potrzeby snucia marzeń o innym świecie czy kierowania ku niemu swoich nadziei, co mogłoby go oddzielać od samego siebie. Chce żyć w świecie samowystarczalnym, który zawiera sens w samym sobie – innymi słowy: świat zaczarowany, którego czar tkwi wewnątrz, a nie w tym, co poza światem, czymś niepokojącym i hipotetycznym.

 

Człowiek ponowoczesności pragnie porzucić rozróżnienia – jego ulubiony przymiotnik to „inkluzywny”. Tak więc kosmoteizm odpowiada mu dlatego, że usuwa dawny dualizm charakterystyczny dla kultury judeochrześcijańskiej. Chce wyrwać się z ciągłego przeciwstawiania sobie fałszu i prawdy, Boga i świata, wiary i rozumu… Zamiast wygnać Boga poza świat, przywołuje go tutaj, a sacrum przywłaszcza sobie samemu. Dla Odo Marquarda, współczesnego niemieckiego filozofa naznaczonego ponurością XX wieku, zadyszka monoteizmu otwiera szansę dla politeizmu na powrót na scenę poprzez rekonstrukcję różnorodnych mitów. Tutaj powrót do politeizmu jest opisany jako uwolnienie od prawdy ekskluzywnej, wyłączającej, jako pełna wolność dana panowaniu opowieści, w końcu jako eschatologia zbawienia.

 

W ten sposób kosmoteizm wpisuje się w aktualne zakończenie procesu historycznego: było panowanie Boga, następnie panowanie człowieka, w końcu mamy panowanie natury. To zakończenie jednak równocześnie zawraca nas do początku, gdyż przed panowaniem Boga było już panowanie natury. Oczywiście, nie będziemy animistami w taki sam sposób jak nasi odlegli przodkowie, gdyż nasza historia różni się od ich historii. Musimy jednak przynajmniej podjąć wysiłek w kierunku tego, co Alain Caillé nazywa „animizmem metodologicznym” – tutaj ponownie na pierwszy plan wysuwa się celowość negatywna, celem jest bowiem pozbycie się zachodniej pychy (hybris) i w tym celu trzeba wyzbyć się myślenia o wyższości człowieka.

 

 

Ekologia jest dzisiaj religią, rodzajem wierzenia. „Wierzenie” – nie dlatego, że aktualny problem ekologiczny nie może być postrzegany jako dowiedziony naukowo, ale ponieważ ta naukowa pewność dotycząca klimatu i ekologii tworzy przekonania i pewności irracjonalne, które w rzeczywistości są wierzeniami religijnymi obdarzonymi wszelkimi cechami religii. Dzisiaj ekologia stała się liturgią: nie można przemilczeć tej kwestii, w ten czy inny sposób, obojętnie w jakiej wypowiedzi czy w jej fragmencie. Mamy także katechizm: od przedszkola dzieci się uczy i nieustannie im powtarza, aby nabrały dobrych nawyków myślenia i działania.

 

To dogmat, na który wszyscy się godzą – ten, kto go kwestionuje, kto zgłasza najmniejszą wątpliwość, jest uważany za szaleńca lub nikczemnika. Przede wszystkim jednak, a mamy tu znak żywej wiary, z całą pewnością nie wiedzy naukowej: umiłowanie  przyrody  sprawia  akceptowanie tego  wszystkiego,  co  odrzucił  wszechmocny indywidualizm – osobistej odpowiedzialności, długu zaciąganego wobec przyszłych pokoleń, obowiązków wobec wspólnoty. Tak więc w imię tej immanentnej i pogańskiej religii ponownie przyjmujemy wszystkie te nieodzowne wymiary egzystencji, które niegdyś dostrzegało i praktykowało chrześcijaństwo.

 

Niezależnie  od  konieczności  ochrony  środowiska,  zbyt  długo  lekceważonej  w  epoce industrialnej,  myślenie  ekologiczne rozwija prawdziwą filozofię życia. Nie zatrzymuje się na poziomie ochrony  środowiska. Jest tego konkretny powód. Mamy długą chrześcijańską tradycję ochrony przyrody, od św. Franciszka czy św. Hildegardy z Bingen aż do, w naszych czasach, Gustave’a Thibona. W tym przypadku przyrodę uważa się za Boże stworzenie i z tego tytułu się ją chroni – ochrona przyrody wpisuje się w wiarę w transcendencję i w humanizm, w którym człowiek zajmuje miejsce centralne.

 

Mówimy zatem o środowisku, a przyroda nie powinna być ubóstwiana, gdyż boskość znajduje się gdzie indziej. Gdy chrześcijaństwo zostało usunięte, a wraz z nim transcendencja, nieuniknione stało się ponowne pojawienie się sacrum w takiej czy innej formie. Trzeba przypomnieć, że sakralizacja natury stanowi najbardziej pierwotne i podstawowe religijne oparcie, które pojawia się, jak można to określić, samo z siebie, i w każdej ludzkiej społeczności. Nawet jeśli ochrona środowiska jawi się jako potrzeba pilna i oczywista, to przyroda staje się uświęcona – czyli odłączona od wszystkiego, ustawiona ponad wszystkim, nienaruszalna. Nowa religia ekologiczna jest formą ponowoczesnego panteizmu. Przyroda staje się przedmiotem kultu, mniej lub bardziej oficjalnie ustanowionym. Matka Ziemia staje się rodzajem pogańskiej bogini i to nie tylko u boliwijskich Indian, ale też u Europejczyków. Do tego stopnia, że papież Franciszek mówi dzisiaj o „naszej matce ziemi”, oczywiście w sensie chrześcijańskim, ale pozostawiając przestrzeń pozwalającą na powiązanie tej wypowiedzi ze współczesnymi wierzeniami. Ludzie nam współcześni bronią w każdej postaci przyrody naruszonej przez człowieka, ale także czule obejmują drzewa. Jesteśmy na etapie, gdy na ogromnej przestrzeni utworzonej po usunięciu chrześcijaństwa nowe wierzenia wahają się i drżą: przede wszystkim panteizm, który przemienia ochronę środowiska w religię.

 

Dzisiejsi chrześcijanie, przerażeni sytuacją utracenia wpływów, mają tendencję do twierdzenia, że cała moralność zniknie wraz z monoteizmem. Widać tu niezrozumienie historii. Systemy moralne i religie nie rodzą się razem i to nie religie rodzą systemy moralne, aż do czasów judeochrześcijaństwa. W światach starożytnych, politeistycznych, moralność pochodzi ze społeczeństwa i ma korzenie ogólnoludzkie, pochodzi ze zwyczajów, tradycji. Religia przynależy do innego porządku. Bogowie żądają ofiar i wzbudzają rytuały. Normy moralne wymagają posłuszeństwa. U ludów politeistycznych właśnie państwo jest gwarantem moralności. Niesamowity i nowy spektakl Mojżesza schodzącego z góry z tablicami Prawa: tutaj po raz pierwszy moralność pochodzi od Boga. Żydzi tworzą w ten sposób teokrację, do dzisiaj jeszcze obecną w Izraelu. Wśród chrześcijan, podlegających konieczności oddzielenia dwóch mieczy, Kościół stał się od IV wieku inspiratorem ustawodawstwa i strażnikiem moralności.

 

Od  początku  XXI  wieku  Kościół  porzucił swoją  rolę  strażnika  norm  moralnych,  którą obecnie  przejęło  państwo.  Wielość  wierzeń w kwestii moralności i religii współistniejących w naszych krajach – dobrze widoczna w zróżnicowanym składzie komisji etycznych – prowadzi z konieczności do zwiększenia roli władzy politycznej. Ta zaś, reprezentowana przez elity, które posiadają wiedzę i potrafią oddziaływać na innych, ponownie staje się strażnikiem moralności, po długim okresie cywilizacji  chrześcijańskiej.

 

Ludzie Zachodu nie chcą kurateli religii, duchownych. Wolą neutralną instancję, jaką jest państwo, elity instytucjonalne czy elity wpływu. To dlatego dzisiaj oficjalnie dominujący nurt sobie rezerwuje prawo obrony moralności, zapobiegania odchyleniom od norm, ostracyzmu wobec osób je przekraczających. Gospodarze programów telewizyjnych są strażnikami, a czasem wprost cerberami powszechnej moralności. Niekoniecznie tę moralność tworzą, bo pochodzi ona z wielu źródeł, ale nad nią czuwają; są tymi, którzy pilnują jej realizacji. Odgrywają rolę, która jeszcze pół wieku temu była rolą biskupów.

 

Współcześni ludzie Zachodu przyłączający się do duchowości czy religii wschodnich, takich jak buddyzm, nie przyjmują ich moralności, ale jedynie ich duchowość (którą utożsamiają często z rozwojem osobistym). Ich moralność pochodzi od państwa, jak u starożytnych pogan, gdzie bogowie wymagali obrzędów i ofiar, ale gdzie tylko państwo wymagało sprawiedliwości. Religia ekologii także wymaga obrzędów i ofiar – sortowanie odpadów, monitoring śladu węglowego, troska o planetę – jesteśmy przesyceni tymi informacjami. Jednak nasze elity, ludzie u sterów rządów lub cieszący się wpływem, dyktują moralność, przedkładają odpowiednie projekty ustaw i wykluczają tematy nieodpowiednie.

 

„To Tylko Teoria” istnieje i może się rozwijać dzięki wsparciu Patronów oraz Patronek na portalu Patronite. Pięć lub dziesięć złotych nie jest wysoką kwotą, ale gdy pochodzi od wielu osób, staje się realnym patronatem bloga. Zapraszam do dołączania do grona moich Patronów.

 

 

Najnowsze wpisy

`

10 komentarzy do “Czy aktywizm ekologiczny stał się już religią?

  1. Chrześcijaństwo i ekologizm łączy jeszcze jedna istotna rzecz, a mianowicie myślenie maksymalistyczne. Chrześcijaństwo, w odróżnieniu od Arystotelesowskiej koncepcji Złotego Środka, stawiało na nadmiar: czynienie dobra nie ma granic, miłośc nie ma granic, pobożność, świętość – nie mają granic. Tego typu maksymalizm niegdyś leżał u podstaw siłowego nawracania pogan. W USA współtworzył mit „Boskiego Przeznaczenia”, a obecnie wspiera agresywny kapitalizm, gdzie korporacje uzasadniają swoją działalność „misją ulepszania świata”.
    Ekologiści wydają się na tym polu nie odstawiać, w ich działaniach nie ma miejsca umiar.

  2. „niepokoi mnie też, że niektórzy naukowcy stali się aktywistami”

    naukowcy nie są obywatelami, członkami społeczeństwa, zostali pozbawieni jakichś praw? przynajmniej ich aktywizm opiera się na aktualnym stanie wiedzy naukowej, dopóki nie przekraczają granic swojej specjalności

    1. Aktywizm jest przykładem konfliktu interesów w nauce, ponieważ naukowiec powinien dążyć do uzyskania rzetelnych i obiektywnych badań, tymczasem jego motywacje aktywistyczne mogą go skłaniać do manipulowania, aby uzyskać wyniki, które przydadzą się w propagowaniu tez aktywistycznych – takie zjawisko jest dobrze znane i niestety ma bardzo negatywny wpływ na autorytet nauki i zawodu naukowca.

  3. No, ale w czym problem? Czytając to nie sposób odnieść wrażenia, że jest to zjawisko pozytywne (Przede wszystkim jednak, a mamy tu znak żywej wiary, z całą pewnością nie wiedzy naukowej: umiłowanie przyrody sprawia akceptowanie tego wszystkiego, co odrzucił wszechmocny indywidualizm – osobistej odpowiedzialności, długu zaciąganego wobec przyszłych pokoleń, obowiązków wobec wspólnoty.), chociaż mogłem czegoś nie zrozumieć.

    1. Idea kryzysu jest ściśle powiązana z pojęciem katastrofizmu. Aby uniknąć katastrofy, konieczne jest podjęcie bezkompromisowych kroków, a to oznacza także pewne wyrzeczenia. I tutaj każdy, kto nie wkłada tyle samo wysiłku, lub co gorsza – przeciwstawia się – staje się obiektem ataku grupy. Atakowany jest tym intensywniej, im bardziej istnieje ryzyko, że może podważyć względność i kruchość wyznawanego przez grupę światopoglądu. Pandemia dobrze unaoczniła, jak środowiska uznające się za tolerancyjne, w czasie kryzysu bezkompromisowo atakowały „innowierców”. Najpierw oberwało się Szwecji, która wybrała nieco inny kierunek od reszty grupy, później oberwało się osobom przeciwnym szczepieniom, którzy w myśl „zasady naznaczenia”, zaczęli zachowywać się zgodne z nadaną im etykietą „antyszczepionkowców”.

  4. To zabawne, że można dać się tak nabrać na hasło ekologia i uważać to za ideologię lub wręcz religię.
    To bardzo szkodliwe twierdzenia, które odsuwają rzeczywiste przyczyny takiego ruchu.
    Jak z dzisiejszego punktu postrzegania jakości armii Rosyjskiej, która okazała się mocno wadliwa technicznie, to wypracowana przez dziesiątki lat przez Rosjan zdolność walki na polu psychologicznego oddziaływania i dewastowania spójności wewnętrznej krajów, oraz używania do walki narzędzia takiego jak gospodarka, jest ich najpotężniejsza bronią. Ruchy ekologiczne zaczęły działać wraz z początkiem Rosyjskich dążeń do odbudowy ZSRR. To nie przypadek lecz jedno z narzędzi, które ma na celu osłabienie energetyczne krajów, a następnie uzależnienie od Rosyjskich surowców. Następnym działaniem jest rozbicie wewnętrzne krajów którymi są zainteresowani, ograniczanie zdolności obronnych poprzez agenturę wpływającą na politykę kraju. Osłabienie gospodarki co pozwala na szantaż energetyczny, Zniszczenie kultury danego kraju. zdegenerowanie pokoleń. Na koniec wejście fizyczne do danego kraju, który poprzez swoją agenturę został do tego przygotowany tak, aby Rosja poniosła jak najmniej strat. Taki scenariusz dotyczył Polski, która miała być jako pierwsza zaatakowana po to, by odciąć państwa Bałtyckie oraz Ukrainę od możliwości pomocy. Pas od Królewca po Słowację na linii Wisły skutecznie by zamknął te państwa w okrążeniu, co pozwoliło by Rosji na zagarnięcie tych terytoriów z minimalnymi stratami. Te państwa poddały by się praktycznie bez walki bo nie miały by szans na pomoc. NATO miało pól roku na zorganizowanie się!! Czy inne państwa ryzykowały by wojną lub kryzysem energetycznym po to żeby odbijać kawałek Polski na którym prawie nic nie było? Nie sadzę. Tu trzeba stwierdzić przy okazji że Tusk powinien siedzieć bo przygotowywał decyzjami Polskę na okupację Rosyjską i robił to celowo. Nie ma mowy o głupocie czy nie wiedzy. Tusk pracuje dla Niemiec co wszystko wyjaśnia. Rosja ma wiele narzędzi do osłabiania wewnętrznie krajów. Mówił o tym Rosyjski szpieg który uciekł do stanów i udzielał wywiadu dokładnie opisując w jaki sposób udało się sowietom rozbić wewnętrzną spójność USA. Może jeszcze ten wywiad jest na YT. Wyjątkowo perfidne działania które normalnemu człowiekowi by nie przyszły do głowy nie dlatego, że nie mógłby sobie wyobrazić tego. Nie przyszły bo do głowy, bo te działania są systemowe i wielopoziomowe. Wszystko opisał krok po kroku. Z USA konserwatywnej o bardzo silnej spójności patriotycznej, stany stały się krajem w którym rozwijają się lewicowe ruchy, co kiedyś było by karalne. Jak opisywał ten Rosyjski szpieg, skażenie jednego pokolenia wymaga kilkudziesięciu lat odkręcania tego! Rosja poprzez bardzo mocną agenturę rozwija Marksizm gdzie tylko może. Ruchy lewicowe to tak naprawdę utajniona Rosyjska broń, która zacznie działać w określonym czasie. Ruchy ekologiczne podważają prawie wszystko, od sposobu odżywiania, poprzez energetykę, do ograniczeń w stosowaniu materiałów. Jeżeli ktoś się zastanowi i zrozumie, że USA ze swoim systemem nie podlegają tym ideologiom, podobnie jak Chiny, Indie, Rosja i wiele innych krajów, to rysuje się obraz tego w jakim układzie znajdzie się Europa w stosunku do np. możliwości Rosji gdzie generalnie ekologię mają w d.. Co daje im przewagę ekonomiczną. Oszustwa na ekologię stosuje się np. w Polsce. Choć to takie oszustwo na potrzeby makro to jednak jest oszustwem na który półgłówki się nabierają i popierają całym swoim sianem w głowie. Np. strefy czystego powietrza gdzie nie mogą wjeżdżać samochody spalinowe. Tylko pytanie jak zatrzymać „czyste powietrze” w jednym miejscu dokładnie tam gdzie ta strefa się mieści, skoro za rogiem ulicy gdzie nie ma strefy jest parking dla samochodów spalinowych. Jak sprawić aby powietrze skażone nie przechodziło przez „czystą” strefę? To pokazuje jaka to brednia, a działania stref są tylko po to aby napędzić interes knajpom w tej strefie i interes producentom elektrycznych pojazdów które mogą tam wjeżdżać. Przy okazji hegemonem na rynku pojazdów elektrycznych są i będą Niemcy, które wykupiły olbrzymią ilość kopalń w których wydobywa się podstawowe podstawowy składnik ogniw elektrycznych. Podobnie było z żarówkami z żarnikiem. Pod hasłem ekologii i oszczędzania energii zamieniono na żarówki rtęciowe. 4mg rtęci w każdej żarówce. Rozbicie takiej żarówki w momencie jej świecenia powoduje wchłonięcie przez płuca oparów rtęci co kończy się fajtanie dla zdrowia i jest nie odwracalne chyba, że się wymieni całą krew w organizmie. Po hasłem ekologia handluje się emisjami. Czyli można psuć środowisko ale nie za darmo. Kto zarabia tego nie wiadomo..
    Ale jedno jest pewne, że macki Rosji są wszędzie. Przypomnę, że połowa Niemiec była komunistyczna. Co się stało z ludźmi którzy przechodzili szkolenia KGB w Moskwie? A no to, że zostali kanclerzami ( Merkel kumpela Putina z czasów komuny czyli DDR) CO ona zrobiła każdy wie. Co to powoduje? Niszczenie kultury, mieszankę wybuchową. Rosja ma wielką chęć na Niemcy. Wejdą tam jak w masło jeżeli Niemcy się nie zorientują. a jak się zorientują to towarzysze z dawnej DDR swoje zrobią. Marksizm się rozlewa na Europę i za tym stoi Rosja bo ideologia, która w tym kraju jest podstawą rządzenia.

  5. straszne to jest jak pod płaszczykiem bloga popularnonaukowego przemycasz prawacką ideologię w każdym możliwym światopoglądowym temacie. jesteś opłacany przez rosjan jak kaja godek i ordo juris?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *