Każdy gatunek ewoluował w określonym środowisku, do którego jest przystosowany. Nagłe zmiany w otoczeniu mogą jednak sprawić, że adaptacje te stają się bezużyteczne lub wręcz szkodliwe dla przetrwania. W przeszłości przykładami takich niespodziewanych modyfikacji środowiska, do których nie dało się przystosować, były efekty po wybuchach gigantycznych wulkanów i rozległych trzęsieniach ziemi, uderzeniach dużych ciał niebieskich w Ziemię, czy zmianach klimatycznych. Dziś drastycznych przemian środowiska dokonuje człowiek, pokonując samego siebie.
Artykuł napisałem dzięki wsparciu moich Patronów i Patronek. Jeżeli chcesz dołączyć do ich grona, możesz to zrobić na moim profilu w serwisie Patronite, wpłacając co miesiąc 5, 10 czy 25 zł na rzecz „To Tylko Teorii”. Pozwala to na istnienie i rozwój bloga, jego rzetelność i niezależność.
Optymalne warunki życia człowieka
„Gdy spojrzymy na wiele niepokojących zjawisk, które pojawiły się przez ostatnie 50 lat w naszym ekosystemie, rozumianym jako całość oddziaływania środowiskowego na nasz organizm, przerażająca wydaje się perspektywa zmian dokonanych w ciągu tysięcy czy dziesiątek tysięcy lat. Trudno nam się odnieść do ich skali, zarówno ze względu na brak możliwości bezpośredniej obserwacji, jak i ich złożoność. Wiemy z pewnością, że mają one zarówno pozytywne jak i negatywne skutki, przez co trudno rozważać je w zakresie jednego wymiaru problemu” – tłumaczy lek. Jakub Morze z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, a także badacz na Harvardzkiej Szkole Zdrowia Publicznego (ang. Harvard T.H. Chan School of Public Health).
Chociaż trudno jest ustalić najbardziej optymalne warunki życia dla człowieka, to da się wskazać dla takowych kierunki. Temperatura około 20 stopni Celsjusza, dostęp do owoców, warzyw, mięsa, dostęp do czystej wody, schronienie przed niesprzyjającą pogodą, drapieżnikami itd. Łatwiej jest podać przykłady środowisk, które zdecydowanie nam nie służą. Na przykład życie pod wodą, na dużych wysokościach, na pustyni, w jaskiniach czy na bezkresach lodów Arktyki.
Oczywiście człowiek przetrwa wszędzie, jeśli ma odpowiednie narzędzia, strój, zapasy wody, pożywienia itd. Nawet w Kosmosie. Trudno zarazem uznać takie warunki za optymalne. O ile subpopulacja człowieka, która żyła przez tysiące lat na pustyni, w Himalajach czy na Grenlandii, ma pewne przystosowania do takich okoliczności, to przeciętny Homo sapiens ich nie posiada. Zarazem również wielopokoleniowi mieszkańcy tego rodzaju ekosystemów zwykle lepiej będą znosić łagodniejsze warunki zewnętrzne.
Tymczasem takim nowym, specyficznie trudnym do życia środowiskiem, stały się miasta i ich okolice, jak również rearanżowane na miejską modłę „nowoczesne” tereny wiejskie. Mnóstwo betonu, mało zieleni, rozświetlone nocne niebo, ogromny tłok, hałas, anonimowość, skrajny indywidualizm oraz brak wspólnotowości, bardzo łatwy i tani dostęp do niezdrowej żywności, struktura terenu nie sprzyjająca poruszaniu się pieszo czy rowerem, ciągłe rozpraszanie umysłu przez ekrany smartfonów. Można by tak jeszcze długo wymieniać. „O ile człowiek nawet 1000 lat temu nie prowadził siedzącego trybu życia, jadł względnie zdrowiej, a jego zdrowie psychicznie nie było codziennie wystawiane na próbę dzisiejszego typu, żył średnio 30-40 lat krócej niż ludzie nam współcześni. Czy możemy jednak z dzisiejszej perspektywy zanegować te czynniki? Absolutnie nie” – odnosi się lek. Jakub Morze. Wspomniane aspekty współczesności są tak bardzo odległe od środowiska ewolucyjnego przystosowania człowieka, że aż niekorzystne dla ludzkiej biologii i psychiki, a przez to prowadzące do epidemii różnych chorób cywilizacyjnych i wzmagające te zakaźne.
Zdrowie psychiczne w smartfonach
Ze sceptycyzmem czytam i słucham panicznych głosów o tym, że potrzebujemy więcej psychiatrów, psychoterapeutów i szpitali psychiatrycznych. Nie dlatego, że jestem za antypsychiatrią – wręcz przeciwnie, uważam psychoterapię, a w skrajnych przypadkach także farmakoterapię, za ważne elementy szeroko pojętej służby zdrowia. Jednakże postulowanie zwiększenia liczby psychiatrów i psychoterapeutów w tej sytuacji, to trochę jak zasiewanie kolejnych roślin wodnych na pustyni, gdzie nie mają one racji bytu. To pustynia powinna zostać w tej metaforze przekształcona.
Jedną z zasadniczych zmian w środowisku bytowania człowieka jest obecność smartfonów. Rozpraszają nas, uzależniają behawioralnie, powodują zaburzenia tożsamości czy cielesne zaburzenia dysmorficzne [1]. Utrudniają też emocjonalne i mentalne dojrzewanie – czego znakomicie dowodził prof. Jonathan Haidt. O ile komputer tradycyjny, do którego zagląda się zwykle raz na dobę, na godzinę czy dwie (jeśli się przy nim nie pracuje), był siłą rzeczy ograniczony, tak smartfona – i wszystkie aplikacje, które są na nim zainstalowane – możemy zabrać ze sobą wszędzie i korzystać z nich cały czas. Ma to pewne zalety, ale niesie też ogrom zagrożeń.
Związek pomiędzy upowszechnieniem smartfonów a epidemią zaburzeń psychicznych jest ewidentny. Dlatego coraz większe uznanie naukowców zyskuje pogląd, że smartfony powinny być legalne od 16. lub 18. roku życia, gdyż tak jak alkohol – zaburzają rozwój mózgu. Ludzki mózg nie jest, i nie może być, przystosowany do korzystania z takiego urządzenia częściej, niż kilka razy na dobę, przez kilka minut. A, jak doskonale wiadomo, mnóstwo osób wpatruje się w smartfona codziennie przez kilka godzin. Nie dlatego, że są źli czy słabi, lecz dlatego, że smartfony i aplikacje w nich uzależniają behawioralnie [2].
Środowisko społeczne, w którym korzystanie ze smartfonów staje się codzienną normą, jest dla ludzkiego mózgu patologiczne. Nasze umysły nie są, i nigdy nie będą gotowe na przetwarzanie dziesiątek, jak nie setek powiadomień dziennie, oglądanie mnóstwa filmików, postów itp. Powoduje to zaburzenia koncentracji uwagi i innych procesów poznawczych. Do tego coraz częstsze nagonki w social media, to coś, z czym bardzo trudno jest sobie poradzić. Gdy nagle jest się atakowanym słownie przez dziesiątki, setki czy tysiące kont, człowiek czuje się tak, jakby był obiektem realnego linczu, co nie pozostaje bez negatywnych skutków na psychice. Błogość życia przez kilka dni z dala od smartfona, znana młodym dorosłym i starszym, a coraz rzadziej spotykana u nastolatków, ma zbawienny wpływ na zdrowie psychiczne.
W krajobrazie współczesnych miast jest jeszcze jeden specyficzny, powtarzający się element, który niedawno był nie do pomyślenia: dziecięcy wdowi garb. Zgarbienie i szyja mocno wyciągnięta do przodu, przez wieki kojarzone z długowiecznymi, dawno owdowiałymi kobietami, dzisiaj powszechne są u kierujących szyje ku smartfonom nastolatków. To wada kręgosłupa, której nie da się cofnąć. Dla rzeszy dzieci i młodzieży, gdy dorosną, problem ten zacznie być bardzo dokuczliwy zarówno pod kątem zdrowotnym, jak i estetycznym. Będą zmuszone do korzystania z pomocy fizjoterapeutycznej i leków przeciwbólowych. Ich ruchy szyjne będą ograniczone, a sylwetka pokraczna.
Indywidualizm i rozpieszczenie, anonimowość i rozpad więzi
Kolejna poważna zmiana, która zaszła na przestrzeni ostatnich kilku dekad, to ogromny wzrost indywidualizmu społecznego oraz rozpieszczania dzieci. Ten drugi problem wyjaśniony został w niedawnej książce naukowej pt. „Rozpieszczony umysł”, którą bardzo polecam przeczytać [3]. Będące w modzie „intensywne rodzicielstwo”, czy też model „rodzicielstwa podążania za dzieckiem” lub „rodzicielstwa helikopterowego” wcale dla rozwoju dobre nie są. Wręcz przeciwnie: stwarzają warunki utrudniające lub uniemożliwiające emocjonalne i psychiczne dorastanie.
A jaki jest problem z indywidualizmem? Wielopoziomowy, zaczynający się już we wczesnym dzieciństwie. Indywidualizm społeczny polega na tym, że życie społeczne skupia się głównie na partnerze i dzieciach, z mniejszym zaangażowaniem rodziców (dziadków), rodzeństwa, kuzynostwa czy sąsiadów. W dużych miastach taki zubożony styl rodzinny stał się już normą. A dziecko do prawidłowego rozwoju emocjonalnego i osobowościowego potrzebuje codziennych kontaktów z różnymi ludźmi – nie tylko z rodzicami. Co więcej, obecni zapracowani rodzice mają dla dziecka stosunkowo mało czasu. O wiele trudniej jest więc dzisiejszemu maluchowi wykształcić zdrowe przywiązanie emocjonalne do rodziców, a to jest jednym z najważniejszych, niezbędnych aspektów prawidłowego ukształtowania się zdrowej osobowości [4].
W sytuacji mniejszego indywidualizmu społecznego, gdy rodzice byli nieobecni – fizycznie (np. w pracy) bądź emocjonalnie (z powodu jakichś problemów) – dziecko mogło rozwinąć przywiązanie do cioć, wujków, kuzynostwa, dziadków czy sąsiadów. Obecnie takie struktury rodzinno-społecznie bardzo osłabły lub całkowicie zanikły. Więcej dzieci jest więc narażonych na niewykształcenie podstaw stabilnej osobowości, co może skutkować epidemiologicznym wzrostem neurotyzmu lub nawet zaburzeń psychicznych.
Ludzie ewoluowali w małych, ale spójnych i zaangażowanych grupach. Wszyscy wszystkich znali i nawet gdy się nie lubili, wspierali się w trudnych momentach. Integracja wzmacniała, co nie tylko było psychicznie przyjemne dla jednostek, ale też działało na korzyść przetrwania grupy. Tymczasem badania, prowadzone choćby w Korei Południowej, gdzie wskaźnik samobójstw jest jednym z najwyższych na świecie, pokazały że izolacja społeczna, samotność – generalnie brak realnej „siatki” społecznych relacji – to jedne z głównych przyczyn tak licznych przypadków targnięcia się na własne życie [5],[6].
Anonimizacja i rozpad relacji społecznych mają znacznie gorsze skutki. Prowadzą choćby do wzrostu przestępczości – gdy ludzie się nie znają, o wiele łatwiej jest wtopić się w tłum i dokonywać nielegalnych lub uprzykrzających życie czynów. Obecne miejskie środowisko życia, gdzie anonimowość jest czymś powszechnym, niezmiernie wzmaga więc tego rodzaju problemy. Nastolatkowie czy młodzi dorośli zwykle cieszą się z wolności, jaką taka anonimowość daje, ale ma ona również ciemne strony. A gdy współdziała z wysokim indywidualizmem, uzależnieniami od smartfonów i izolacją społeczną, powoduje spustoszenie w ludziach jako osobach, oraz w społeczeństwie.
„Choć krótka izolacja społeczna może być źródłem pozytywnych uczuć i przynieść niektórym ulgę, badacze od dawna są zgodni, iż długotrwały brak interakcji społecznych ma niekorzystne skutki dla zdrowia fizycznego i psychicznego. Badania wskazują, że ograniczony kontakt z innymi ludźmi może prowadzić do znacznego poczucia samotności, która jest predyktorem depresji, problemów ze snem, zwiększonego ryzyka śmiertelności i myśli samobójczych” – tłumaczy dr Magdalena Leszko, psycholog i psychoterapeutka oraz wykładowczyni na Uniwersytecie Szczecińskim i Drexel University. „U takich osób często też odnotowuje się objawy lękowe, nadużywanie alkoholu oraz stosowanie środków psychoaktywnych. Z kolei utrzymanie znaczących relacji może mieć ogromną wagę dla dobrostanu – jest związane ze zmniejszoną zachorowalnością i śmiertelnością oraz ze zwiększoną zdolnością radzenia sobie w sytuacjach stresowych” – kończy.
Hałas, światło i beton
Trudno jest dziś w świecie Zachodu (i nie tylko) znaleźć miejsce nie zanieczyszczone hałasem i światłem. Same miasta i ich okolice są też potężnie zabetonowane. Z kolei „prawdziwych wsi” jest coraz mniej. Obecnie, aby poczuć się „jak na wsi”, trzeba pojechać co najmniej 20 kilometrów za przedmieścia. Warunki panujące w przestrzeni, gdzie żyje większość Polaków i Europejczyków, są coraz dalsze od tych, do których ludzie są ewolucyjnie przystosowani.
Również niedostatek zieleni odbija się na naszym zdrowiu. „Obecność roślin wpływa na nas pozytywnie: redukuje stres, poprawia nastrój i procesy poznawcze. Woda parująca z roślin może nawilżać powietrze w pomieszczeniu, które często jest dla nas za suche. Liczne badania wskazują, że obecność jakichkolwiek roślin w pomieszczeniach biurowych ma korzystny wpływ na pracowników – są bardziej wydajni i mniej się denerwują. Pozytywny efekt ma także zajmowanie się roślinami. Czynność taka, jak przesadzanie roślin do nowej doniczki, może redukować napięcie i obniżyć ciśnienie krwi, czyli po prostu nas zrelaksować” – mówi mi Joanna Gałązka, doktor nauk rolniczych i ogrodniczka.
Hałas samochodów, ciężarówek, samolotów, maszyn budowlanych, tramwajów czy tłumów ludzi, to następne niewątpliwe stresory. Same w sobie może nie tak istotne, ale dodajmy do tego bardzo jasne niebo nocą. Wiadomo, że jego rozświetlenie po zmroku, wynikające z zapalania świateł w budynkach i na ulicach, utrudnia zasypianie i zwiększa prawdopodobieństwo zaburzeń rytmu domowego [7]. Do tego obecnie powszechne jest budownictwo „blok przy bloku”, przez które mieszkania są stosunkowo słabo oświetlone – a obecność promieni słonecznych za dnia także pełni niebagatelną rolę w regulowaniu zegara biologicznego czy wzroku.
Okropny trend, by otaczać bloki płotami, nie tylko utrudnia poruszanie się po okolicy, ale także zwiększa indywidualizację i anonimizację społeczną, zwyczajnie wyobcowuje. W efekcie bariery mające z założenia poprawiać bezpieczeństwo dla mieszkańców, podnoszą ryzyko przestępczości. Zdecydowanie nie jest to środowisko, w którym mogą żyć szczęśliwi i wolni ludzie.
Śmieciowe jedzenie, postawa i ruch
Spożycie określonej liczby kalorii wiązało się niemal zawsze z dużym wysiłkiem fizycznym (a nieraz i kreatywnym). Dlatego też podtrzymywanie sprawnej kondycji było dobrze działającym, samosprzężonym „mechanizmem”. Dziś już tak nie jest. Idziesz do marketu, gdzie po stosunkowo niskich cenach możesz kupić niezliczone kalorie. Ludzki metabolizm nie jest przystosowany do spożywania ich. Dlatego jeśli ktoś nie ma pracy wymuszającej ruch, albo wystarczająco silnej woli żeby samemu się zmotywować, lub dobrej siatki przyjaciół motywujących do wspólnej aktywności fizycznej – po prostu będzie tył.
„Jedzenie żywności wysoko przetworzonej, wygodnej w użyciu, produkowanej przemysłowo i bogatej w różnego rodzaju dodatki, konserwanty i substancje słodzące, bezsprzecznie wiąże się ze zwiększonym ryzykiem chorób dotyczących zespołu metabolicznego: otyłości, cukrzycy, nadciśnienia tętniczego, dyslipidemii. Choć wnioski z różnych badań w tym temacie nie zawsze są spójne, można zgrubnie założyć, że za nieco większą i odmienną epidemiologię nadwagi i otyłości w największych miastach na przełomie ostatnich dziesięcioleci odpowiada po części właśnie łatwiejszy dostęp do tego typu produktów spożywczych” – wyjaśnia dr Szymon Suwała, endokrynolog i obesitolog z Kliniki Endokrynologii i Diabetologii Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. dr. A. Jurasza w Bydgoszczy.
Dodaje, że „oczywiście to zaledwie jeden z wielu potencjalnych powodów. Nie bez znaczenia pozostaje również codzienny pęd i odmienny styl życia, w tym niska aktywność fizyczna”. Co warto podkreślić, to że o ile aktywność fizyczna raczej nie leczy zaburzeń psychicznych (w nawiązaniu do prześmiewczego stwierdzenia „idź pobiegaj”, do osoby w depresji klinicznej), to zdecydowanie bardzo skutecznie zapobiega ich rozwojowi[8]. A infrastruktura miejska nie sprzyja ruchowi, rozciąganiu się, ćwiczeniu koordynacji i zmysłu równowagi. Wzmaga za to izolację społeczną. Nie propaguje też zdrowego odżywiania, śmieciowe natomiast jak najbardziej. Warto w tym miejscu dodać też rozliczne sklepy monopolowe, rozsiane po tkance miejskiej niczym pryszcze na twarzy dojrzewającego nastolatka, z dostępnością takich ilości alkoholu na dobę, jakich dawni ludzie nie spożywali wcale, lub co najwyżej przez kilka lat łącznie.
Przyzwoite miasto i życie w XXI wieku
Wiemy już, że środowisko życia współczesnego człowieka nie odpowiada jego naturalnym potrzebom. Dzisiejsi ludzie na terenach zurbanizowanych mogą się czuć jak słodkowodna ryba w bardzo słonej wodzie, jak ptak w ciasnej klatce albo drzewo upchnięte do jaskini. Siłą rzeczy jest to stan prowadzący do rozmaitych zaburzeń fizjologicznych i psychicznych, a w dłuższej perspektywie do szybszej śmierci. Zaś w skali międzypokoleniowej – do drastycznego spadku dzietności. Pytanie, jak mogłoby wyglądać przeciętne otoczenie, które nie drażniłoby tak człowieka? Nie da się, rzecz jasna, wrócić do całkowicie pierwotnych warunków życia. Taki świat, poza niektórymi odizolowanymi od cywilizacji plemionami, już dawno nie istnieje. To, co jest możliwe, to wprowadzenie zmian w środowisku człowieka, które nie tylko niwelowałyby niekorzystne efekty, ale też zapobiegały rozwojowi nowych.
Wyobraźmy sobie miasto, w którym nie brakuje zagajników, drzew, krzewów. Podwórka są pełne ławek i zarośli, a nie betonu czy ogrodzonych płotem plastikowych, „sterylnych” placów zabaw, które bardziej służą łagodzeniu neurotycznych lęków rodziców, niż realnym potrzebom rozwojowym dzieci. Pomiędzy budynkami jest przestrzeń, aby słońce mogło docierać do pomieszczeń wewnątrz, a także aby zachować prywatność dla mieszkańców. Oświetlenie nocne jest pomarańczowo-żółte, a nie upiornie białe. W mieście takim panuje pewna wspólnotowość. Nie jest tak, jak dziś, że sąsiedzi się prawie wcale nie znają – w najlepszym razie kojarząc się tylko z widzenia. Zapraszają się od czasu do czasu na kawę, ich dzieci bawią się razem, wspólnie wyprowadzają swoje psy. Nie są pojedynczymi mieszkańcami, lecz stanowią realną lokalną społeczność. Dzięki temu nie potrzebują płotów czy ochroniarzy przed blokiem, bo działa u nich doskonale tak zwany monitoring społeczny – gdy pojawiają się obce, podejrzane osoby, zawsze znajdzie się ktoś, kto to wychwyci.
Samo mieszkalnictwo w normalnym mieście nie jest tak skrajnie utowarowione, gdyż dach nad głową to jedna z podstawowych potrzeb człowieka. Konieczność spłacania jej przez całe życie, i to o ile w ogóle kogoś stać na kredyt, lub wydawanie na wynajem czasem i ponad połowy pensji, to pod pewnymi względami nawet gorzej, niż dosłowne bycie zamkniętym w klatce. Przyjazne do życia miasto oferuje mieszkania w racjonalnych cenach, ponieważ miasto takie jest dla mieszkańców, a nie dla cwaniaków wykupujących wiele mieszkań i wynajmujących je potem po horrendalnych cenach.
Miasto przystosowane do biologii i psychologii człowieka nie zawiera co kawałek fastfoodowych restauracji czy sklepów monopolowych, a markety mają ograniczoną liczbę miejsc, z których wystawia się ciastka, chipsy, piwo, wódkę itp. Oczywiście nie chodzi o to, by zakazać sprzedaży tego rodzaju produktów, lecz ograniczyć dostępność do nich, tak jak dla dobra społecznego ograniczamy sprzedaż papierosów. Aczkolwiek są sprawy, w których twarde zakazy są w pełni uzasadnione, takie jak zakaz sutenerstwa, prowadzenia samochodu pod wpływem alkoholu, krzywdzenia drugiego człowieka.
Drogi i ścieżki na zurbanizowanym terenie, stworzonym dla ludzi z krwi i kości, zachęcają do poruszania się pieszo i rowerem, a także do regularnego, rekreacyjnego uprawiania sportu, np. poprzez prostą możliwość wynajęcia kajaków na rzece lub jeziorze, istnienie boisk, kortów tenisowych, trawników nadających się do gry w badmintona, basenów itd. Wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy z tego, jak bardzo nastrój poprawić może zwykłe pójście popływać, popedałować, czy pograć z kimś na korcie. Odpowiednie miasto ma też rozsądnie rozlokowaną sieć bibliotek publicznych (tutaj za dobry przykład posłużyć może poznańska Biblioteka Raczyńskich, z której usług regularnie korzystam).
A na koniec, nie wolno zapominać o edukacji. Wiem, że hasło „trzeba edukować” stało się pustym sloganem, powtarzanym za każdym razem, gdy ktoś nie wie, co ma odpowiedzieć na pytanie lub jak ma wyjaśnić jakieś zagadnienie. Jednakże to, co opisuję, szerzej wyjaśniłem, a edukację traktuję jako uzupełnienie. Powinna ona dotyczyć szczególnie spraw technologicznych: jak smartfony wpływają na zdrowie, czym jest higiena cyfrowa i jak o nią dbać, itp. Dopiero realne zmiany w świecie, w przestrzeni, w społeczeństwie i w edukacji będą przynosić faktyczną, trwałą poprawę sytuacji.
Jeżeli podoba Ci się mój artykuł, jak i szerzej moja działalność pronaukowa, zapraszam do dołączenia do grona moich Patronów. Dzięki ich wsparciu mogę utrzymywać i rozwijać tego bloga.
Literatura
[1] Francesca C. Ryding „The use of social networking sites, body image dissatisfaction, and body dysmorphic disorder: A systematic review of psychological research”. Psychology of Popular Media (2020).
[2] Zubair Ahmed Ratan i wsp. „Smartphone addiction and associated health outcomes in adult populations: a systematic review”. International Journal of Environmental Research and Public Health (2021).
[3] Jonathan Haidt, Greg Lukianoff. „Rozpieszczony umysł. Jak dobre intencje i złe idee skazują pokolenia na porażkę”. Wydawnictwo Zysk i S-ka (2023).
[4] John Bowlby. „Przywiązanie”. Wydawnictwo Naukowe PWN (2020).
[5] Mee Young Um i wsp. „Suicidal ideation among North Korean refugees in South Korea: Exploring the influence of social network characteristics by gender”. Transcultural psychiatry (2022).
[6] Jung Woo Kim i wsp . „Suicide trends according to age, gender, and marital status in South Korea”. OMEGA-Journal of Death and Dying (2019).
[7] Corrado Garbazza i wsp. „Effects of light on human circadian rhythms, sleep and mood”. Somnologie (2019).
[8] Agrawal i wsp. „Role of physical activity on mental health and well-being: a review”. Cureus (2023).
Ciekawy artykuł, ale kiedy widzę w tekście „najbardziej optymalne”, to oczy bolą :))
Albo „drastyczne przemiany środowiska dokonuje człowiek”.
Diagnoza wygląda sensownie ale już remedium niekoniecznie. Ograniczanie dostępności niezdrowych rzeczy nie pomoże ograniczyć ich konsumpcji, tak jak nie pomogło w przypadku papierosów i alkoholu. O ile jednak w przypadku tych ewidentnie szkodliwych substancji jest pewne tzw. „przyzwolenie społeczne”, to w przypadku czipsów czy słodzonych napojów może dojść do rozruchów społecznych (wężykiem). I słusznie, bo volenti non fit injuria, więc państwo niech się odpierwiastkuje przynajmniej tutaj od swoich podwładnych. Po drugie – mieszkania. One nie są drogie przez ” cwaniaków wykupujących wiele mieszkań i wynajmujących je potem po horrendalnych cenach”. Gdyby nie dokładane przez idiotyczne regulacje prawne koszty, nominalnie rolne grunty w środku miast czy (choć w mniejszym stopniu) podatki spadkowe, to ceny nie byłyby takie wysokie. bo są funkcją kosztów, popytu i podaży. Tak nawiasem, hasło „mieszkanie prawem, a nie towarem” często wznoszą ci, którzy maja po kilka albo nawet kilkanaście mieszkań na wynajem. Widocznie dobrze się uczyli albo mają smykałkę do biznesu (wężykiem? a jak!). A ograniczenie wiekowe dla posiadaczy smartfonów? Ciekawy pomysł ale w większości przypadków trzeba by odcinać je od właścicieli operacyjnie. Nie ma tylu chirurgów.
Wspaniały artykuł. Nic dodać, nic ująć. Dziękuję ślicznie!
dobry artykuł.
PS. W tym miejscu mylisz skutki z przyczynami:
„Przyjazne do życia miasto oferuje mieszkania w racjonalnych cenach, ponieważ miasto takie jest dla mieszkańców, a nie dla cwaniaków wykupujących wiele mieszkań i wynajmujących je potem po horrendalnych cenach.”
Tak popularny zakup nieruchomości w celach inwestycyjnych to brak edukacji ekonomicznej, ignorancja przez kolejne rządy możliwości na tyle na ile to możliwe bezpiecznego inwestowania. W połączeniu z nieustannym spadkiem wartości środków płatniczych powoduje nadmierną koncentrację kapitału w nieruchomościach – które moim zdaniem z wielu powodów, nie są idealnym instrumentem inwestycyjnym.
Okropne są też kosiarki, hałasujące miotły i wszędobylskie wentylatory.