Jakiś czas temu opublikowałem wpis w mediach społecznościowych, w którym poinformowałem, że środowisko naukowe coraz wyraźniej apeluje do polityków i urzędników, by wprowadzali bany na smartfony w szkołach i ograniczenia wiekowe dla korzystania z mediów społecznościowych. Powołałem się na psychologa społecznego – prof. Jonathana Haidta – ale i na coraz liczniejsze badania naukowe. Udowodniły one, że korzystanie ze smartfonów i mediów społecznościowych w okresie dojrzewania może zaburzać rozwój mózgu, prowadzić do uzależnień behawioralnych, zaburzeń osobowości czy dysmorfofobii. Z kolei badania socjologiczne wykazały, iż w szkołach, gdzie zakazano smartfonów, uczniowie mają lepsze wyniki, poziom nękania szkolnego spada, a zdolność koncentracji rośnie. Kolejne kraje zachodnie, w tym Francja czy Hiszpania, wprowadzają bany na smartfony w placówkach oświaty.

 

Źródło: Krzysztof M. Maj na Facebooku, z późn. zm.

 

Krzysztof Maj, dyskusja i analiza erystyczna

Szerzej temat wpływu smartfonów na zdrowie młodzieży i funkcjonowanie szkolne opisałem w artykule dla „Tygodnika Wprost”. Tutaj zaś chcę przeprowadzić analizę erystyczną mojej dyskusji z doktorem Krzysztofem Majem, którą rozpoczął w komentarzu pod moim postem na „Facebooku”. Krzysztof Maj jest pracownikiem akademickim AGH na Wydziale Humanistycznym i zajmuje się grami komputerowymi. Jest też influencerem na Youtube, gdzie prowadzi kanał pod nazwą „Krzysztof M. Maj”. Wyraźnie nie spodobała mu się informacja o tym, że naukowcy coraz głośniej mówią o konieczności wprowadzenia bana na smartfony w szkołach.

 

 

Swoją argumentację Krzysztof Maj zaczął następująco:

 

Krzysztof Maj

 

Poprzez sarkazm stwierdził więc, że zakazywanie przynoszenia smartfonów do szkół jest jak zakazywanie czytania książek. Dodał, że myślenie tego typu jest pozbawione podstaw merytorycznych. W rzeczywistości Krzysztof Maj popełnił błąd logiczny fałszywej analogii. Stawił na równi książki ze smartfonami, podczas gdy istnieją zasadnicze różnice między nimi. Choćby takie, że czytanie książek nie uzależnia behawioralnie ani nie powoduje deficytów koncentracji uwagi, jak również cielesnych zaburzeń dysmorficznych. W książce nie ma na zawołanie dostępu do mnóstwa aplikacji, z których część jest lub może być niebezpieczna. Z powodów tych porównanie Maja jest bez sensu. Dodatkowo Krzysztof Maj myli w tym miejscu nośnik (smartfon i książkę) z treścią (aplikacje i strony z tekstem). Zapytałem więc doktora Maja, czy nie widzi tego błędu logicznego, który przywołał:

 

 

Krzysztof Maj chyba nie zrozumiał, że błąd logiczny fałszywej analogii przemawia przeciwko jego argumentowi, a nie go popiera, wobec czego doprecyzowałem swoją wypowiedź:

 

 

W odpowiedzi Krzysztof Maj ani nie odniósł się merytorycznie do badań nad wpływem smartfonów i mediów społecznościowych na zdrowie młodzieży, ani do popełnionego przez siebie wcześniej logicznego błędu fałszywej analogii. Nie zacytował również prac, które potwierdzałyby jego punkt widzenia, według którego ban na smartfony nie jest dobry. Zamiast tego postanowił uwypuklić fakt, że on zawodowo wykłada na tematy związane z technologiami, a ja nie.

 

 

Czyli aby uniknąć meritum dyskusji przywołał kolejny argument erystyczny, odwołujący się do autorytetu i zawodu. W tym miejscu trzeba dodać, że powoływanie się na autorytety samo w sobie nie jest złe i erystyczne. Jednak gdy robi się to dla przykrycia własnego braku argumentów, odwrócenia uwagi od sedna sprawy, deprecjonowania rozmówcy czy uniknięcia odniesienia się do kontrargumentów dyskutanta, to jest to wówczas nieuczciwy sposób argumentacji. Co więcej, Krzysztof Maj nie odwołał się do autorytetu zasłużonego w dziedzinie psychologii naukowca, lecz do siebie samego, pisząc sarkastycznie „nie znam się na tym”.

 

Odpowiedziałem, że skoro Krzysztof Maj zawodowo zajmuje się omawianym tematem, to tym bardziej szkoda, że zamiast przytoczenia argumentów, dowodów i podjęcia się dyskusji, postawił na erystyczne przepychanki personalne, dotyczące wykształcenia i zawodu.

 

 

Krzysztof Maj ponownie wykorzystał argument autorytetu (swojego własnego) oraz odwrócony argument autorytetu (że ja nie mam wykształcenia w tej dziedzinie, co on), w kontekście erystyki personalnej. Zrobił przy okazji to, za co powszechnie środowisko akademickie jest tak bardzo nielubiane i przez co traci wiarygodność: wypowiedział się w sposób klasistowski, na zasadzie „nie masz odpowiedniego wykształcenia, stopnia czy tytułu, to milcz”.

 

Krzysztof Maj

 

Postanowiłem raz jeszcze zachęcić do merytorycznej odpowiedzi:

 

 

W tym miejscu Krzysztof Maj ponownie powołał się na sarkazm.

 

Krzysztof Maj

 

Takie mieszanie sarkazmu z wypowiedziami niesarkastycznymi jest jednym ze sposobów na erystyczne prowadzenie dyskusji. Celem jest zrobienie w niej takiego zamieszania, żeby trudniej było się zorientować, co jest na poważnie czy niesarkastycznie, a co nie. Co zastanawiające, Maj zdaje się czuć urażony tym, że poczułem się zawiedziony jego eksperckością, a nie zauważa przy tym, że jest to skutek tego, że zamiast odnieść się merytorycznie do tematu, usilnie odwołuje się do swojego własnego autorytetu, z którego nic nie wynika: bo co z tego, że ma tytuł czy wykłada, jak nie przekazał ani zdania argumentacji i kontrargumentacji w dyskusji? Na koniec swojego komentarza Krzysztof Maj skacze na zupełnie inny temat – płci i gender – aby odwrócić uwagę od swoich braków argumentacyjnych. Robi to w dodatku za pośrednictwem nieprawdziwej informacji. Stwierdza bowiem, że nie rozróżniam płci od gender, choć w rzeczywistości różnice opisywałem wielokrotnie.

 

Pozwoliłem sobie na krótkie podsumowanie tej dyskusji w komentarzu, w końcu również nieco sarkastycznie.

 

 

Odpowiedź ze strony Krzysztofa Maja nie padła. Napisał za to jeszcze jeden komentarz, w drugim podwątku pod tym samym postem, zarzucając mi „nieodróżnienie medium od urządzenia peryferyjnego” – choć jednoznacznie w mojej wypowiedzi smartfon od aplikacji/mediów społecznościowych jest rozróżniony.

 

Krzysztof Maj

 

Zarazem w pierwszym komentarzu Krzysztofa Maja (z fałszywą analogią książki do smartfona) jest właśnie ten błąd, który w swojej ostatniej wypowiedzi zarzucił mi. Być może Krzysztof Maj użył słowa „medium” i „urządzenie peryferyjne” w innym, mniej znanym znaczeniu. Jeśli tak, powinien je wówczas wytłumaczyć, dla jasności dyskusji. Przynajmniej gdyby zależało mu na uczciwej i merytorycznej wymianie argumentów. Na koniec podkreślił, że jest to oczywiste dla studentów mediozawstwa. Pominął, że cały post i dyskusja toczy się w kontekście psychologii i zdrowia psychicznego, a nie medioznawstwa, skuteczności marketingowej itp. Wyjmowanie słów, znaczeń i argumentów spoza kontekstu jest jednym z najpowszechniej stosowanych zagrywek erystycznych.

 

 

I na koniec wisienka na torcie, jeśli chodzi o poziom i sposób argumentacji. Pisząc niniejszy artykuł wszedłem na profil Krzysztofa Maja na „Twitterze”, by sprawdzić, czy nie pominąłem jakiejś istotnej informacji co do jego afiliacji. Okazało się, że krótko po opisywanej wymianie zdań opublikował on wpis, w którym niejasno daje do zrozumienia, że mam jakiś problem z falsyfikacjonizmem. I odsyła do filmiku Dawida Myśliwca, sugerując że jest on wymierzony we mnie, a tak naprawdę jest po prostu posłowiem do poprzedniego nagrania Dawida.

 

Krzysztof Maj

 

Dodam, że z Dawidem Myśliwcem stworzyłem kiedyś dwa filmy popularnonaukowe o ewolucji i genetyce homoseksualności (tu i tu). Próba antagonizacji, której podjął się Krzysztof Maj, była więc tym bardziej skazana na porażkę.

 

Aktualizacja [23.11.2022]: w kolejnym podwątku Krzysztof Maj napisał jeszcze następujący komentarz, którego nie uchwyciłem w pierwszej wersji analizy, ponieważ go nie zauważyłem.

 

 

Nie ma w nim jednak niczego nowego. Krzysztof Maj ponownie postanowił powołać się na własny autorytet oraz na odwrócony argument autorytetu skierowany do mnie, a także posłużyć się sformułowaniem o „poziomie średnio wykształconego mnicha średniowiecznego, który uważał druk za narzędzie szatana”, po raz kolejny popełniając błąd fałszywej analogii. Napisał też, że postulat bana na smartfony w szkołach nie ma żadnych podstaw w badaniach, choć te ewidentnie są, co opisywałem w cytowanym na początku artykule we „Wprost”; na nie też powoływał się m.in. psycholog, prof. Jonathan Haidt, czy rząd francuski (wówczas jeszcze dowody nie były tak liczne, jak obecnie, gdyż Francja ban na smartfony wprowadziła już cztery lata temu). W powyższym komentarzu pada za to jedna nowa forma logicznie fałszywego argumentu. Krzysztof Maj nie dostrzega bowiem, że zakaz smartfonów w szkołach nie oznacza totalnego zakazu wszędzie i na zawsze. To zero-jedynkowe myślenie, zastosowane do sytuacji, która zero-jedynkowa nie jest, to typowy przykład fałszywej dychotomii.

 

Gdy ktoś ponownie zapyta mnie, dlaczego zaufanie do ekspertów, naukowców i ludzi akademii jest niskie, będę odsyłał do tej właśnie analizy erystycznej. Na „żywym przykładzie” pokazuje ona, jak człowiek prezentujący się jako autorytet usilnie unika merytorycznej dyskusji i rzetelnej odpowiedzi, skacząc od jednego nieuczciwego argumentu erystycznego do kolejnego.

 

Artykuł ten mogłem napisać dzięki wsparciu na portalu Patronite, za co uprzejmie dziękuję moim Patronom. Jeśli tekst się Państwu podoba, zachęcam do odwiedzenia mojego profilu w tym serwisie i dołączenia do moich Patronów. Pięć lub dziesięć złotych nie jest dużą kwotą. Jednak przy wsparciu wielu mogę dzięki niemu poświęcać czas na pisanie artykułów, nagrywanie podkastów oraz utrzymywać i rozwijać stronę.

 

 

Najnowsze wpisy

`

32 komentarze do “Analiza erystyczna dyskusji z Krzysztofem Majem

  1. Ale akurat Krzysztof Maj NIE POPEŁNIŁ błędu logicznego. Analogia było co do efektów a nie co do formy czy treści.
    Skoro głównym powodem zakazu (po co śmiecić słowem „ban”?) jest szkodliwy wpływ smartfonów na kondycje psychofizyczną młodzieży to wpływ książek jest/może być dokładnie taki sam. Zapewne nie ma „badań” na temat wpływu literatury na postrzeganie siebie, rozkojarzenie, czy inne kwestie które można uznać za niekorzystne, bo w czasach gdy czytało się pod kołdrą dawno minęły i nikt wtedy takowych nie prowadził. Co najwyżej były wspominane przyczynkarsko.

    Zaś sama dyskusja, jak 99.99% „dyskusji” na fejsie jest żenująco słaba

      1. „…bo ilościowo, jakościowo i strukturalnie mówimy o czymś zupełnie innym.” – to znaczy? Na czym polega ta „inność”?

        a tak całkiem przyczynkarsko, w XVw. w wielu krajach Europy rozważano zakaz gdy w szachy gdyż „rozkojarzały”…

  2. Piękne czasy, gdy magister biologii zabiera się za analizę dyskursu, rozpoczynając ją od przytoczenia ironicznego komentarza, którego nie zrozumiał. Więc odpowiem tyle: sapienti sat.

    A jak mi się będzie nudzić, dorzucę artykuł na temat inhibitorów białka Bcl-2 i opatrzę je dokładnie taką samą liczbą źródeł, przypisów i dowodów! W końcu skoro biolodzy mogą próbować się mierzyć z analizą tekstu, to czemu by i groznawca nie miał poudawać sobie biologa.

    1. Ten komentarz zawierał błąd fałszywej analogii właśnie dlatego, że był „ironiczny” (a raczej sarkastyczny). W każdym razie widzę, że dalej stara się Pan podkreślać swój autorytet, nie odnosząc się do meritum sprawy. Szkoda, bo gdyby nie był Pan nastawiony od początku na konflikt, mogłaby wyjść z tego ciekawa dyskusja.

      1. Nie, meritum sprawy to pozowanie na autorytet w dziedzinie, na której się nie znasz. To TWOIM obowiązkiem jest przedstawienie źródeł.

        Prawdziwy fachowiec od analizy retorycznej wie, że CAŁOŚĆ Twojej nieudolnej argumentacji to onus probandi. Zgooglaj sobie, co to znaczy.

        1. Nie pozuję na autorytet – w przeciwieństwie do Pana, gdy w kółko podkreśla Pan swoją wyższą pozycję zawodową, wciąż i wciąż unikając odniesienia się zarówno do sedna, czyli kwestii smartfonów oraz błędu fałszywej analogii.

          Jeśli chodzi o ciężar dowodowy: od początku pod moim wpisem był komentarz z linkiem do artykułu na ten temat, z odwołaniem do badań. I na marginesie, jeśli Pan tak bardzo usilnie przekazuje, że Pan ma rację, bo to Pan ma odpowiedni tytuł i wykształcenie, to zastanawiam się jak dyskutowałby Pan z o wiele bardziej utytułowanym i wykształconym – również w dziedzinie, o której mowa, czyli psychologii – prof. Jonathanem Haidtem.

    2. Przynosi Pan wstyd środowisku naukowemu. Toczenie dyskusji w oparciu o tym czy ktoś posiada tytuł naukowy jest skandaliczne, a definiowanie naukowca poprzez prymat widnienia w internetowej bazie danych jest elementarnie sprzeczny z doświadczeniem. Bardzo wielu wybitnych badaczy i naukowców w naszej historii nie było członkami środowisk uczelnianych i nie posiadało formalnego wykształcenia. Nawet Albert Einstein tworzył przełomowe prace naukowe będąc magistrem fizyki i urzędnikiem. Do tego bijąca z wypowiedzi buta i arogancja.

  3. Z jakiego powodu nie przedstawiłeś wszystkich postów z dyskusji — chociażby tego ibb.co/Fnqb8dN?
    Łatwo jest zarzucać komuś nieczyste chwyty, kiedy samemu przedstawia się tylko to, co pasuje pod tezę.

  4. Krzysztof na studiach mówił o sobie- „geniusz, wizjoner”. No i faktycznie jest bardzo utalentowanym geniuszem, ale słabo odpornym na krytykę. Poza tym- poziom jego argumentacji w tym sporze- żenujący.

    1. O, ktoś z poLOLnistyki! <3 jakie szczęście, że zadbałem wprzódy o odpowiednią charakterystykę tego uroczego grona! Mam nadzieję, że kariera rozkwita!

      1. Na taki poziom dyskusji i argumentów – przynajmniej jednej ze stron – natknąłem się ostatnio jakieś 15 lat temu na świętej pamięci forum magazynu „Science Fiction, Fantasy i Horror”.

        Po argumencie ad-personam lub oceniającym od razu całe forum, dyskutant był zwykle ignorowany przez resztę swojego pobytu na forum.

      2. Dużo ironii, mało argumentów merytorycznych, większość ad personam.
        Gratuluję dobrego samopoczucia.
        Chociaż, z drugiej strony, czy ten ton wyższości nie wynika z jakichś ukrytych kompleksów?

      3. Krzysztof, zrobiłeś kiedyś niezłe wideo o Oldze (Arys)Tokarczuk, no i teraz wpadasz tu nieco w taki właśnie wyższościowy, arystokratyczny ton zawsze wiedzących lepiej (notabene Łukaszowi Sadowskiemu też się to zdarzyło w krytyce postmodernizmu)

    2. W pełni się zgadzam. Prowadzenie dyskusji w taki sposób w przestrzeni publicznej urąga tytułowi naukowemu doktora. Żenada.

  5. I co ma celu ten artykuł? W pełni zgadzam się z Krzysztofem w jego wypowiedziach. Łukasz chyba szuka poklasku w swojej widownii w obronie na brak merytorycznych argumentów. Demonizacja smartfonów jest tym samym co demonizacja prądu 200 lat temu. Krzysztof zgasił cię jak kiepa i szukasz aprobaty u fanów bo u osób neutralnych jej w tym sporze nie znajdziesz.

    1. Krakowski Geniusz, który bez pomocy krewnych nigdy by nie uzyskał żadnego tytułu 😀 Człowiek, który liczył i wydzielał bułki słodkie na organizowanej przez siebie konferencji naukowej z opłatą wstępną jak za bilet na koncert gwiazdy rocka 😀 Przeciwnik snobizmu o ego wielkości potężnego multiwersum 😀 Krzysio Maj, człowiek legenda!

  6. Prawdziwa internetowa drama;)
    Artykuł interesujący.
    Ja o sobie mówię: „najpiękniejsza i najmądrzejsza kobieta na ziemi” 🙂

  7. Fajnie, że ktoś nagrywa content, przy oglądaniu którego kumulowane przez wszystkie lata nauki negatywne emocje mogą złagodnieć. Fakt, że ktoś w końcu powiedział, że nauczyciele grożący niedopuszczeniem do matury są parszywi daje pewnego rodzaju ukojenie i nadzieję, że w końcu uczniowie się obudzą i kuratorium może za chwile a może za parę lat zaleje fala zawiadomień o niesprawiedliwych zachowaniach ze strony kadry szkół wobec uczniów. Głos w tej sprawie jest potrzebny i chwała mu za to, że mówi o niej głośno.

    Tylko do sporu o edukację zdalną Krzysztof podchodzi w niewłaściwy sposób. Image takiego antysystemowego krzyczacza, który jest gen-Z friendly wywołuje wystarczająco sympatii u widowni żeby łykali jak pelikany wszystko co mówi.

    Przy każdej możliwej okazji wiesza psy na profesorach i nauczycielach, którzy w prasie wypowiadają się o negatywnym wpływie urządzeń peryferyjnych i/lub mediów na moje pokolenie bo wydaje się mu, że większość generacji Z jest w stanie je wykorzystać w pełni umiejętnie i korzystnie dla wyników w nauce a to akurat nieprawda. Pisałem maturę w 2k21 i moi rówieśnicy nie tylko z pracy ale i ci którzy poszli na studia przyznają, że bycie samoukiem jest bardzo trudne a co dopiero ci, którzy pójście na studia sobie odpuścili jeszcze przed maturą. Bycie samoukiem to trudna sztuka nawet dla bystrych ludzi z ambicjami na zdobycie wyższego wykształcenia a co dopiero nastoletniego gówniarza, który nie wie nawet czy pójdzie na studia i czy warto zaprzątać sobie głowę nauką na więcej niż 30%. Ci profesorzy starej daty (technofoby jak to by Krzysztof zgrabnie ujął) nie chcą iść na całość w edukowanie z użyciem nowych technologii bo ta wymaga nakładu nie tylko z ich strony ale i ze strony rodziców i to nie na etapie kiedy ich dziecko chodzi do szkoły średniej ale od późnej podstawówki a może nawet i wcześniej. Co ja mam przez to na myśli? Uczeń musi mieć solidne podstawy żeby zostać samoukiem KIEDYKOLWIEK w swoim życiu. Te podstawy kształtuje się przez całe dzieciństwo. Co za tym idzie: niektórzy nie zdobędą ich nawet gdyby tego bardzo chcieli bo tych podstaw nie zdobyli właśnie w okresie kiedy było to bardziej zależne od ich rodziców żeby te podstaw zaszczepić niż ich samych. Nie chcę żeby ktoś to rozumiał dosłownie. Podstawy materiału szkolnych przedmiotów są tłumaczone w rewelacyjny sposób przez ytberów ale samodzielny proces motywowania się do nauki (czyli coś bardziej meta niż sama nauka) jest tak samo rzadkie jak dobra ręka do rysunku, słuch absolutny albo wydajna głowa do nauki i utrzymania wielu języków na raz na komunikatywnym poziomie. Ludzie lubią to nazywać jakimiś TaLeNtAmI. Ja akurat bardzo nie lubię tego słowa. Dlatego technofobiczni nauczyciele/wykładowcy twierdzą, że nauka stacjonarna da ich uczniom/studentom lepsze rezultaty na egzaminach niż nauka zdalna. Celowo użyłem obu w jednym zdaniu bo to czy jest jakaś różnica między szkołą a studiami to w ogóle materiał na inną dyskusję. W obu przypadkach góra ma carte blanche na proces edukacyjny swoich podopiecznych i naturalne że jeśli się postara to ten scenariusz będzie korzystniejszy niż taki, w którym nauczyciel/wykładowca miałby dzielić swój autorytet między niekompetentnego rodzica, który dodatkowo nie motywuje swojego dziecka do nauki i samego podopiecznego, który nie jest zaznajomiony z procesem w pełni samodzielnej nauki, tzn. niewywołanej przez rygor dostania oceny niedostatecznej. Ja to tak definiuję. Jeśli nauka nie jest umotywowana strachem przed konsekwencjami odpuszczenia jej sobie to nie jest samodzielna. Jeśli dziecko nauczy się jakiegoś tematu na tyle, że będzie się w jego płaszczyźnie zgrabnie poruszać i zyska głęboki wgląd w jego zasady funkcjonowania to jest samoukiem. Czasami można dostać na sprawdzianie ocenę bardzo dobrą bez wglądu na sprawę. Piątkowi uczniowie to nie to samo co samouki.

    Krzysztof jest dzieckiem ludzi światłych, kompetentnych, ambitnych i wykształconych co nie jest takie wyssany z kciuka bo sam się do tego przyznawał czy to na filmach czy na streamie. Nie zna realiów edukacyjnych zwykłych ludzi. Do tego mierzy wszystkich swoją miarą bo skoro mi się udało zostać laureatem olimpiady z polaka to dlaczego innym by się miało nie udać? Przecież każdy jest kowalem własnego losu. Te dwie cechy tworzą barierę nie do przebicia. Barierę, która stoi między nim i uczniami/studentami, którzy nie byli wychowywani na samouków. Tacy, którzy byli jak już mówiłem, zdarzają się rzadko.

    Następna sprawa. Czy Krzysztof te barierę widzi? Nie mam pojęcia. Nie interesuje mnie to. Nawet jeśli nie to ślepota na nią nie usprawiedliwiałaby flexu na tytuł naukowy. Bo jeśli profesorowie odwołują się do swojego autorytetu w interakcji z doktorem to jest to snobizm i obrzydliwy klasizm ale jeśli Krzysztof odwołuje się do swojego autorytetu w interakcji z magistrami to już jest ok. W końcu ktoś musi tych parszywych internetowych hejterów sprowadzić do pionu prawda? Co taki Pękala może sobie wyobrażać w zetknięciu z jaśnie oświeconym międzynarodowej sławy groznawcą? Ciekawie to wygląda w zestawieniu z faktem, że Krzysztof akurat należy do ludzi, którzy nigdy nie wyjdą z inicjatywą dopóki nie będzie to leżeć w ich interesie. Każdy odcinek DKCP albo rant na streamie jest tym umotywowany. Każdy zaczyna się od anegdoty z życia bo kiedyś Krzysztof stanął po niewłaściwej stronie.

    W niektórych filmach mówił też, że w przeszłości sporo zajęło mu nauczenie się tego jak powinien się zwracać do publiczności. Twierdził, że do publiczności na tysiąc ludzi należy mówić tak samo jak do setki, dziesiątki i do jednej osoby. Takie bralczykowskie „jak mówić żeby nas słuchano” ale jakoś nie postrzegam tego jako dobrą cechę. W czasach kiedy Polska była krajem orbitującym a nie samodzielnym w niektórych krajach bloku wschodniego było popularne używanie stwierdzenia, że ktoś umie „rozmawiać do kogoś” (nie mylić z „rozmawiać z kimś”) co oznaczało bycie kompleksowo wyszkolonym człowiekiem w manipulacji i intrygach. Co za tym idzie rozmawianie do kogoś nie było okazją do wymiany informacji i opinii (tak jak rozmawianie z kimś) tylko do jednostronnego zakomunikowania stronie czegoś co ona przyswoi podświadomie. Bralczyk na owym wykładzie na WSIiZ mówił, że jak ktoś umie ładnie opowiadać to już nie sprawia wrażenia wiarygodnego a jeśli ktoś opowiada po swojemu w sposób nieskładny, taki trochę chaotyczny, przaśny to może budować większą sympatię bo w końcu widać, że to swój chłop. Krzysztof właśnie jest takim wykształconym performerem. Doskonale prowadzi odcinki DKCP zupełnie jakby miał prompter przed sobą. Jakby jeszcze wziąć poprawkę na to jak podnieca się hamełrykańskimi czasopismami naukowymi bo w końcu są takie międzynarodowe, światowe nie to co nasze, polskie to czuć trochę jakby był przesiąknięty tym zachodnim przerostem formy nad treścią. Cała amerykańska kultura biznesowa jest o to oparta a tutaj w Europie a zwłaszcza wschodniej bardzo nielubimy czegoś takiego.

    Znając życie jeśli doktor szanowny to przeczyta to odpowie, że tak naprawdę to chuja się znam i powinienem schować się pod kamień ze swoim średnim wykształceniem. Celowo nie publikuję tego na Facebooku bo pewnie, któryś ze znajomych zareagowałby tak samo. Wszyscy równo wytresowani pod dyktando jędzowatych nauczycielek, które mają pracowników blue-collar za gorszych niż piątkowi uczniowie, którzy poszli studiować na tym słynnym Agjehu.

    Żeby nie było – odcinki DKCP oglądam dalej tylko ze streamami od stosunkowo niedawna już dałem sobie spokój. Zresztą nawet tę serię vlogów oglądam nie z zaciekawieniem ale przez okulary cynizmu. W ten sposób można bezpiecznie konsumować jego content – w każdym innym przypadku to droga do zatracenia się.

    To tyle co sam zdołałem wymyślić na jego temat a jeszcze nie zacząłem czytać reszty komentarzy pod postem ToTylkoTeorii, który udostępnił Pękala z Wojny Idei.

    1. Przeczytałam z zainteresowaniem uwagi na temat KMM, gdyż jakiś czas temu trafiłam na jego kanał na YT i przeżyłam (krótki) okres fascynacji. Dorzucę tu swoje trzy grosze, b0 po jakimś czasie skonstatowałam, że główny przekaz tego pana da się sprowadzić do komunikatu: patrzcie, jaki jestem zajebisty.

      Młodzież to kupuje, bo podrywanie autorytetów, to dla niej wielka atrakcja i świetna woda na młodzieżowy młyn. Inna sprawa, że w wielu przypadkach KMM ma po prostu rację. W wielu, ale nie za każdym razem. Nie mam zamiaru wchodzić tu w szczegółowe dywagacje, ale – dla przykładu – wystarczy się przyjrzeć uważnie, jak KMM żongluje odwoływaniem się do wyników cudzych badań naukowych. Kiedy mu pasuje – powołuje się na nie i podaje źródła, kiedy mu nie pasuje – podważa źródła i szydzi z badaczy, jadowicie drwiąc z ich „uczoności” i podpierając się – słusznym skądinąd – argumentem, że nauka polega na wątpieniu we wcześniejsze ustalenia, więc (to wnioski pana KMM) autorytet badacza nie jest czymś, co go legitymizuje; nie zasługuje też na szacunek czy uznanie.

      Kryterium podziału na to kto i co jest wiarygodne lub niewiarygodne jest bowiem na ogół jego (KMM) widzimisię, podszyte zręczną manipulacją.
      Przykład: KMM podważa naukowy dorobek osoby X, powołując się na marną liczbę cytowań tegoż dorobku, widoczną w odpowiedniej bazie danych. I może być tak, że słaby wskaźnik cytowań jest sygnałem czy świadectwem miernej „jakości” badacza. Może tak być, ale nie musi, bo algorytmy zliczające te cytowania działają dopiero od paru lat i nie są w pełni miarodajne, gdyż np. starsze, niezdigitalizowane publikacje na ogół nie są w tych bazach uwzględnione (są też inne powody, ale pomińmy szczegóły). KMM to na pewno wie, ale sprytnie przemilcza, bo wyselekcjonowane przez niego argumenty pozwalają mu osiągnąć spektakularny efekt.

      Wspomniane tu wskaźniki cytowań są jednym z aspektów tzw. punktozy, czyli przeliczania dorobku naukowego na punkty. Z metody tej KMM dworuje sobie (mówiąc eufemistycznie) w innej swojej wypowiedzi, nie zostawiając na niej przysłowiowej suchej nitki. Jako przykład absurdu w tej materii KMM zapodaje anegdotę, jak to w przeszłości nie otrzymał prestiżowego stypendium, bo mu zabrakło jakichś durnych punktów.
      Abstrahując od tego, że owo przeliczanie wszystkiego na punkty jest rzeczywiście mocno kontrowersyjne, należałoby zapytać pana KMM, czy w porządku jest wyśmiewać system, żeby „dowieść” pewnej tezy, ale (o ironio!) nie wahać się skorzystać z tegoż systemu, żeby dla własnej wygody czy satysfakcji „dowieść” innej tezy i ośmieszyć kogoś (X) przed publicznością, która przecież nie ma o tym wszystkim zielonego pojęcia.

      Na marginesie, ciekawa byłabym opinii KMM, wedle jakich – według niego – reguł powinny być przydzielane prestiżowe stypendia. W czasach „przedpunktozowych” i „przedalgorytmowych” wnioski o stypendia były opiniowane przez odpowiednio utytułowanych badaczy naukowych z danej dziedziny, uwzględniało się też np. średnią ocen, aktywność studenta itp. Ale dla KMM autorytety naukowe to furda, zaś oceny to przebrzmiały przejaw opresyjności systemu kształcenia/nauczania. Co więc pozostaje? Uroda i wdzięk osobisty?

      KMM pławi się w kpinie i szyderstwach, specjalizuje w ośmieszaniu wszystkiego i wszystkich. Ta metoda pozwala mu sugestywnie tworzyć przekonanie, że sam jest pozbawiony wad i usterek, i widać czasem wyraźnie, jak ta wizja wywołuje w nim stany niemal ekstatyczne. Ale używane przez niego metody argumentacji są często wynikiem manipulacji, a propozycji konstruktywnych rozwiązań jakoś nie dostrzegłam. Muszę jednak uczciwie przyznać, że nie „zaliczyłam” pełnego kompletu jego wystąpień, więc nie mogę wykluczyć, że coś przeoczyłam.

      No i zapewne nie zaliczę, gdyż – abstrahując od powyższych obserwacji – rodzaj ekspresji i stopień narcyzmu KMM przerastają moje możliwości percepcyjne.

  8. Pierwszy raz widzę żeby ktoś tak bardzo przeżywał wymianę komentarzy na fb, w której z założenia ciężko o złożoną dyskusję ze względu na prostą i krótką formę, która ogólnie sama w sobie stanowi spore ograniczenie XD

  9. Chciałbym trochę pogodzić adwersarzy. Jestem skromnym nauczycielem z długoletnim stażem. Z moich obserwacji wynika, że dostaliśmy nowe narzędzie tylko nie bardzo umiemy je używać. Szkoła nie tylko powinna uczyć wiedzy ale też korzystania z nowoczesnych technologii. Postęp jest dobry dla ludzi ale może być też zagrożeniem. Dziś obserwuje bardzo dużo negatywnych skutków używania internetu. Od uzależnienia od gier po problemy z nawiązywaniem kontaktów interpersonalnych w grupie. Co do ograniczania używania smartfonów samowolnie przez uczniów w szkole jestem za ale jest wyjątek. Powinno się wykorzystywać smartfony na lekcjach aby pokazać jak można wykorzystać nową technologię z pożytkiem dla uczniów. A co do analogii z książkami to też jestem przeciwnikiem czytania dowolnej książki podczas lekcji na inny temat.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *