Na obecną europejską zmianę demograficzną, która z perspektywy społecznej, strukturalnej, ekonomicznej, socjalnej, zdrowotnej czy międzynarodowej jest bardzo niekorzystną sytuacją kryzysową, można spojrzeć z dystansu i opowiedzieć o niej tak, jak opisałby ją historyk. Jak zatem scharakteryzować rozwój demograficzny?
Jest to jedenasty (ostatni) artykuł z serii demograficznej.
Pierwszą część znajdziesz tutaj: „Czy Polskę i UE czeka kryzys demograficzny?”
Drugą część znajdziesz tutaj: „Przeludnienie Ziemi to mit? I jak to się ma do klimatu?”
Trzecią część znajdziesz tutaj: „Katastrofa demograficzna w Europie i jej skutki”
Czwartą część znajdziesz tutaj: „Europejki chcą mieć 2-3 dzieci, ale nie mają”
Piątą część znajdziesz tutaj: „Jakie są przyczyny zapaści demograficznej w UE?”
Szóstą część znajdziesz tutaj: „Czemu młodzi odkładają rodzicielstwo na potem?”
Siódmą część znajdziesz tutaj: „Skąd się bierze wypalenie rodzicielskie?”
Ósmą część znajdziesz tutaj: „Czy Polska i UE potrzebują otworzyć się na imigrację?”
Dziewiątą część znajdziesz tutaj: „Jak zwiększyć dzietność w Europie?”
Dziesiątą część znajdziesz tutaj: „Czy dzieci dają szczęście?”
Zdrowie a rozwój demograficzny
Pod koniec XIX wieku warunki życia w Europie zaczęły się masowo poprawiać. Nie wszędzie i nie bez przerwy – a w czasach wojen następował regres – ale jednak wzrastał dostęp do czystej wody. Okresy głodu były rzadsze, krótsze i na mniejszą skalę. To natomiast wpływało na poprawę zdrowia, odporność na choroby. Środki czystości upowszechniły się, a to także osłabiło moc infekcji dziesiątkujących wcześniej ludzkość. Podobnie, jak szczepienia – po II Wojnie Światowej były już dostępne przeciwko odrze, błonicy, krztuścowi, tężcowi, polio i innym chorobom. Szczepionkowe portfolio ludzkości od XVIII wieku wciąż się rozrastało i tak jest do dzisiaj. Mniejsza podatność na choroby dawała nie tylko odporność indywidualną osobom zaszczepionym, lecz również zbiorowiskową. Patogeny miały ograniczone środki transmisji i okazje do ewolucji.
Poprawa kanalizacji i warunków sanitarnych dotyczyła nie tylko domostw i mieszkań w kamienicach, lecz również miejsc publicznych. Dzięki zrozumieniu związku przyczynowo-skutkowego między komarami a malarią, pozbywano się siedlisk, w których insekty te mogły się mnożyć. Wyparcie z Europy zarodźców wywołujących malarię miało ogromne znaczenie. Poza tym rozrastała się sieć szpitali i dostępnych w nich miejsc. Zwiększała się liczba przydatnych badań diagnostycznych: biochemicznych z krwi, obrazowania rentgenowskiego, kryteriów diagnostycznych i innych. Podręczniki do chirurgii puchły, bo rozwijała się i ta dziedzina medycyny. Odkrywano nowe leki przeciwko chorobom zakaźnym, zapalnym, zwyrodnieniowym.
Edukacja i instytucje publiczne
Do historycznych zmian, napędzających rozwój demograficzny, trzeba doliczyć masową, oficjalną edukację. Przekazywanie wiedzy nowym pokoleniom przez starsze nabrało systemowego wymiaru. Coraz więcej podstawowych informacji o życiu, od których mogła zależeć jego jakość i długość, przestawało być towarem luksusowym. Nadal istniały spore nierówności między różnymi klasami społecznymi – i z problemem tym nie uporano się do dzisiaj – ale jednak dostępność zasadniczej wiedzy rosła.
Niedocenianym w dobie spolaryzowanej polityki i debaty publicznej, a bardzo ważnym, jest czynnik instytucji publicznych. Podobnie, jak do zachowania zdrowia nie wystarczą silne mięśnie, zdrowe naczynia, dobry wzrok i inne zmysły, sprawne trawienie czy działająca odporność, lecz potrzebne są także zawiadujące wszystkim układy nerwowy i hormonalny – tak rozwojowi społecznemu muszą towarzyszyć organizujące, zarządzające, planujące, przewidujące skutki i korygujące działania silne instytucje publiczne. Utrzymywanie skoordynowanych i zintegrowanych działań dotyczących rozwoju mieszkalnictwa, dróg i kolei, opieki zdrowotnej, systemu ubezpieczeń, mediów i obiegu informacji oraz wielu innych – a w efekcie poprawy bytu milionów Europejczyków – było możliwe dzięki silnym urzędom i agencjom, przejmującym kolejne porcje władzy z rąk królów, oligarchów czy nienadzorowanych demokratycznie właścicieli wielkich firm i korporacji. Podobnie, jak w pozostałych aspektach, tu też nie obyło się bez robienia kroków wstecz. Czy to z powodu wojen, przewrotów politycznych, zdobywania popularności przez szkodliwe ideologie, czy katastrof naturalnych. Ale trend się utrzymywał.
Rozwój demograficzny poprzez wzrost przeżywalności
Ze względu na wszystkie te powody przeżywalność dzieci rosła. Coraz rzadsze, zwłaszcza po II Wojnie Światowej, było umieranie przed osiągnięciem piątego roku życia. Częstsze było za to dożywanie starości. Rodzice skupiali się więc na mniejszej liczbie dzieci, wiedząc, że szansa, że nie umrą przed nimi, jest duża i rośnie. Systemy opieki socjalnej, z emerytalnym i zdrowotnym na czele, a także większa dostępność jedzenia, unieważniły też czynnik opiekuńczy – potrzeby posiadania większej liczby dzieci do opieki i pracy. Rozwój demograficzny parł mimo to naprzód.
Edukacja i dostępność środków antykoncepcyjnych – w tym tabletek hormonalnych – były następnymi krokami milowymi, które oddolnie zmniejszały rozrodczość. Jej spadek do współczynnika dzietności wynoszącego średnio 2-3 dzieci (z kilku-kilkunastu) na kobietę, z powodów cywilizacyjnych można było uznać za sukces. Rodzenie więcej, niż 2-4 dzieci w wielu regionach, dekada za dekadą, traciło korzyści, jakie wcześniej niosło. A, jak wiadomo, brak presji ze strony środowiska sprawia, że ludzie zmieniają swoje zachowania, nawyki i wzorce. Nawet jeśli w innych okolicznościach lub z uwagi na inne aspekty życia indywidualnego, rodzinnego czy społecznego, byłyby korzystne.
Rozwój demograficzny i regres demograficzny
Jednak dalszy, długo utrzymujący się regres, poniżej progu zastępowalności pokoleń i poniżej oczekiwań wynikających czy to z ludzkiej natury czy systemów społecznych, politycznych i gospodarczych, niósł zdecydowanie więcej wad niż korzyści. Zaczął zagrażać wydolności systemu ochrony zdrowia. Sprawności systemu ubezpieczeń społecznych. Strukturze relacji społecznych, prawom człowieka – ze szczególnym uwzględnieniem praw kobiet – czy rozwojowi intelektualnemu cywilizacji państw dotkniętych tym problemem. Wzmagała go rosnąca kultura indywidualizmu i neoliberalizmu w odniesieniu o życia zawodowego i rodzinnego. Destabilizacja instytucji rodziny i małżeństwa, praw pracowniczych, systemu opieki instytucjonalnej z jednej strony i ograniczenie sąsiedzkości i zaufania między ludźmi z drugiej.
Kolejne rysy – czy to w postaci rozregulowywania następnych sektorów rynku, osłabiania pozycji negocjacyjnej pracowników i pracowniczek, kryzysy polityczne i finansowe, toksyczny wpływ dezinformacji i polaryzacji społeczeństwa, upowszechnianych dzięki mediom społecznościowym na niespotykaną wcześniej skalę, skrajne utowarowienie mieszkalnictwa – musiały w końcu doprowadzić do katastrofy demograficznej. Sytuacji, w której od kilku dekad dzietność w UE oscyluje w okolicach zaledwie średnio 1,5 dziecka na kobietę. Nie jest to tymczasowa, roczna czy dwuletnia anomalia, lecz utrzymujący się od dwóch-trzech dekad regres demograficzno-społeczny. Zagrażający Unii Europejskiej i jej członkom wewnętrznie i na arenie międzynarodowej.
Fazy rozwoju demograficznego
„Najważniejszym procesem w historii demograficznej, właściwie rewolucyjnym kiedy porównujemy co było przed, a co po, jest tzw. transformacja demograficzna. Datowana w Europie na z grubsza XIX wiek, ale też zależnie od regionu przebiegająca w różnym czasie i tempie” – mówi mi Piotr Miodunka, historyk z Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Ale co było wcześniej? Od naukowca dowiaduję się o fazach rozwoju demograficznego.
„Pierwsza faza to sytuacja tzw. płodności naturalnej, kiedy stopa zgonów jest wysoka i bliska równie wysokiemu poziomowi urodzeń. Skromny przyrost naturalny, skumulowany przez kilka lat, epidemia czy klęska głodu potrafiły wówczas w kilka miesięcy zredukować. Wszechstronnie oddziaływały klęski głodu, które nie tylko zwiększały umieralność, ale też zmniejszały liczbę poczęć i urodzeń” – wyjaśnia. Mowa tutaj o sytuacji trwającej tysiąclecia i stulecia poprzedzające wiek XIX, pomijając niektóre regiony w pewnych okresach historycznych.
„Dzięki parafialnym księgom ochrzczonych jesteśmy w stanie ustalić, kiedy była klęska głodu, bo rodziło się wtedy mniej dzieci. Księgi zgonów były natomiast w epoce przedstatystycznej prowadzone chaotycznie i mniej dokładnie. Warte podkreślenia jest też, że o ile w okresie głodu ludzie rezygnują zwykle z rozmnażania, to w czasie epidemii już nie ma tak wyraźnego spadku prokreacyjnego”. Główną przyczynę nadmiarowych zgonów w przeszłości sprowadzano do spektakularnych zaraz, np. dżumy. Było jednak wiele innych chorób zakaźnych, które wielkie żniwo zbierały zimą, w tym wśród dzieci. Klęski głodu zresztą, poza przyczynami tkwiącymi w ekstremach pogodowych oraz uwarunkowaniach geograficznych, również miały swe źródło w zarazach dotykających rośliny uprawne czy zwierzęta hodowlane. Luksus względnego spokoju ze strony sił natury Europejczycy mają dopiero od kilku dekad.
Rozwój demograficzny: druga i trzecia faza
„Potem miał miejsce drugi etap przemian demograficznych, podczas którego liczba urodzeń była ciągle bardzo wysoka, ale w wyniku poprawy sanitarności, rozpowszechnienia ubrań bawełnianych, pozwalających łatwiej utrzymać higienę, dostępności mydła, lepszego odżywiania, np. przez wprowadzenie ziemniaka do uprawy i innych ważnych roślin, poprawę hodowli, spadał odsetek zgonów. To powodowało gwałtowny przyrost ludności, bo coraz rzadsze były kryzysy głodu i epidemie” – kontynuuje Piotr Miodunka. Wiele z wymienionych przez badacza wynalazków wprowadzono bądź upowszechniono – także dzięki mechanizacji przemysłowej – właśnie w okolicach wieku XVIII i XIX.
„W trzeciej fazie, w wyniku tego przyrostu, pojawił się kolejny nowy trend. Ponieważ nie trzeba było rodzić już 12 dzieci, by kilka przeżyło, zaczęła się polityka ograniczania dzietności poprzez początkowo proste środki, takie jak stosunek przerywany, mało skuteczny, ale jednak zmniejszający ryzyko poczęcia. Częste w XIX wieku migracje w obrębie Europy i poza stary kontynent upowszechniały praktyki antynatalistyczne. Ogółem więc w trzeciej fazie rozwoju demograficznego, za spadkiem śmiertelności, także dzięki rozwojowi sieci szpitali, spadała też dzietność”. Zmiana ta zaczęła być wszechobecna w społeczeństwach europejskich w tymże właśnie, przełomowym pod względem demograficznym, wieku XIX. Do ostatnich regionów europejskich dotarła w okresie międzywojennym.
Czwarty etap rozwoju demograficznego
Tymczasem Piotr Miodunka dochodzi do czwartej fazy. „Dopiero w XX-wiecznej fazie czwartej obserwujemy bardzo radykalny spadek obu współczynników: narodzin i zgonów. W niektórych społeczeństwach, na przykład państwach, które uzyskały pełną niepodległość po rozpadzie ZSRR, ale obecnie także w Europie Zachodniej, stopa urodzeń spadła poniżej stopy zgonów i nie zapewnia zastępowalności pokoleń. Widać to teraz również w Polsce. Jest to zjawisko nowe, nierozpoznane wcześniej na tak dużą skalę. Piąty etap oznacza więc ubytek liczby ludności. Ale tym razem nie z powodu zarazy i głodu”.
I tak trafiamy do obecnej sytuacji, która w oderwaniu od realiów, sama w sobie, niekoniecznie byłaby czymś złym. Jednak w obliczu braków ludzi do wykonywania określonych ról i zawodów podstawowych, których nie da się zautomatyzować albo których automatyzacja niosłaby zbyt wysokie koszty i negatywne skutki społeczne, środowiskowe bądź ekonomiczne, przy strukturalnej zapaści, zwłaszcza w średnich i małych miastach oraz wsiach, przy zaburzeniach proporcji wiekowych w populacji, przy społecznych i psychologicznych efektach mniejszej liczby dzieci w społeczeństwie, przy znacznie wzmacnianej przez kryzys demograficzny niewydolności systemów socjalnych (zdrowotnych, emerytalnych) i usługowych, przy malejącej roli UE na świecie, wynikającej również ze spadku liczby ludności, przy globalnym kryzysie demokracji; wreszcie przy indywidualnych kosztach braków dzieci – nie można pozostać obojętnym, nie uznając sytuacji za niebezpieczną.
Demograficzna przyszłość Europy a rozwój demograficzny
Machnięcie ręką, bo „mnie to nie dotyczy”, „zobaczymy za 20 lat”, „są inne kryzysy” sprawia, że problem się pogłębia. To tego rodzaju sytuacja, kiedy brak przeciwdziałania negatywnym trendom pracuje na niekorzyść, szczególnie coraz to młodszych roczników. Pogłębianie zapaści demograficznej dla doraźnych korzyści, czy to w celach szczytnych, jak (indywidualistycznie rozumiana) ochrona środowiska (warto podkreślić, że samo zjawisko rzekomego przeludnienia jest mocno kontrowersyjne, bo nieudowodnione, Europa zaś realnie się wyludnia), czy finansowych – np. dla wzrostu zarobków korporacji odzierających nas z czasu wolnego, bo celowo uzależniających swoimi aplikacjami – jest niezwykle kłopotliwe. Można je porównać do wycinania dorosłych drzew dla pieniędzy. A potem sadzenia małych drzewek, które dopiero po jakimś czasie zaczną spełniać pożądane funkcje, problemów środowiskowych i tak nie rozwiązując.
Pamiętam, kiedy kilkanaście lat temu, wracając z liceum, usłyszałem na przystanku dwie rozprawiające o problemach tego świata babcie. Jedna była mocno zatroskana. Opowiadała co ją martwi i dlaczego oraz jak można by temu zaradzić. Przyszłość ją angażowała, mimo że zdawała sobie sprawę, że już nie należy do niej. Druga stwierdziła ostentacyjnie, że jej to nic nie obchodzi, ponieważ i tak czas szykować się do grobu. Gdy chwilę później tamta subtelnie zwróciła jej uwagę, by nie palić papierosów na przystanku, powtórzyła, że i to ma gdzieś. A jeśli by odwrócić tę zwyczajną, a jednocześnie symboliczną sytuację tak, że znalazłyby się w niej dwie młode osoby? Zewsząd dociera do mediów oskarżanie starszych pokoleń przez młodsze, że doprowadziły do kryzysu klimatycznego. Czy za kilka dekad historia się powtórzy, tyle że zarzutem będzie katastrofa demograficzna, ze swoimi następstwami?
Artykuł jest częścią serii demograficznej. Napisałem go przy wsparciu Patronów z Patronite, gdzie w prosty sposób można ustawić comiesięczne wpłaty dla „To tylko teorii”. Pięć lub dziesięć złotych miesięcznie nie jest dla jednej osoby dużą kwotą, ale przy wsparciu wielu staje się realnym patronatem.
Najwyższy czas przestać lamentować nad zmianami demograficznymi i zacząć się do nich adaptować. Ten trend się już nie odwróci, a już na pewno nie w ciągu najbliższych lat, pomyślmy raczej jak rozwiązać wynikające z tego problemy, a nie jak zrobić, by było „tak, jak kiedyś”.
No ale niestety to wymaga pewnego wysiłku i podjęcia decyzji i łatwiej narzekać, że mało dzieci i że to wszystko wina młodych/kobiet/ekologów/korporacji/kogokolwiek jeszcze można obwinić.
Też uważam że do tych zmian musimy się zaadoptować. Dzietność spada na całym świecie, nie tylko w Europie ale w każdej kulturze i klimacie. Dzietność w Indiach spadła niedawno do 2. Jeśli dobrze się orientuje cała Azja jest w tej samej sytuacji, tylko Afryka się jeszcze trzyma. Może to właśnie gwałtowny wzrost ludności był wbrew naszej naturze, bo przecież to rzecz bez precedensu. Raptem kilka dekad w historii człowieka doświadczyliśmy demograficznego boomu, a już wszyscy założyli że tak zostanie na zawsze. Liczba ludzi nie może ciagle rosnąć bo utknęliśmy na planecie o ograniczonych zasobach, którą eksploatujemy do przesady. Nikomu nie przychodzi do głowy że mowiac – paliw kopalnych starczy na x lat, zamierzamy wyeksploatować je do cna, choć nie wiemy czy przyszłe pokolenia nie będą ich potrzebować. Tak jest że wszystkim. Nawet twój artykuł skupia sie na gospodarce, pieniądzach podatników i tym żeby było nas dużo dla samego bycia i utrzymania systemu który znamy, skazanego na porażke. Bo opieranie gospodarki na wzroście ludności (który być może był chwilowym trendem) tak jak opieranie jej na węglu było krótkowzroczne, polityka z definicji niemożliwa do utrzymania na zawsze. A jaka będzie jakość życia tych dzieci, w przegrzanym i zasyfionym tonami plastiku świecie? Skupmy się na zapewnieniu jakiejś przyszłości tym dzieciom co są, albo problem z gospodarką sam się rozwiąże – razem ze zniknięciem naszej cywilizacji (wiele cywilizacji już upadło, więc to chyba normalne, szkoda że po nas nie zostaną ładniejsze budynki).
W jaki sposób zaadaptować się do sytuacji, w której na jednego emeryta będzie pracowała statystycznie niecała jedna osoba? Skąd wziąć ludzi do przemysłu, handlu, usług, rolnictwa? Tutaj zaadaptowanie polega właśnie na walce z kryzysem demograficznym.
***
„Może to właśnie gwałtowny wzrost ludności był wbrew naszej naturze, bo przecież to rzecz bez precedensu”
-> Trudno mówić o takich procesach jako „wbrew” czy „zgodnie z” naturą. Niemniej szybki, nagły i długotrwały spadek dzietności to murowane kryzysy społeczne, gospodarcze i polityczne. Wobec tego, jeśli zapytać „jaka będzie jakość życia tych dzieci” – bez zwalczenia kryzysu demograficznego będzie ona zapewne gorsza, niż nasza obecnie.
„W jaki sposób zaadaptować się do sytuacji, w której na jednego emeryta będzie pracowała statystycznie niecała jedna osoba? Skąd wziąć ludzi do przemysłu, handlu, usług, rolnictwa? Tutaj zaadaptowanie polega właśnie na walce z kryzysem demograficznym.”
Pomysłów może być wiele. Późniejsze przejście na emerytury, automatyzacja, robotyzacja tam gdzie to możliwe, redystrybucja dóbr wytworzonych przez korporacje, które często tylko w niewielkim stopniu dzielą się zyskami ze społeczeństwem. Z tej automatyzacji proszę się nie śmiać – ile osób było potrzebne do wyprodukowania samochodu, lub obsługi pola ziemniaków 50 lat temu, a ile dziś? Ile osób będzie potrzebne za 50 lat? Prawdopodobnie ten trend będzie się utrzymywał. Również zwiększenie imigracji, które jest jednak bardzo niepopularne i rodzi własne problemy i napięcia w społeczeństwach.
Ogólnie nie jest tak że się z Panem nie zgadzam, kryzys demograficzny może być katastrofą (w każdym razie dla nas, reszta mieszkańców Ziemi raczej odetchnie) jeśli nie podejmiemy kroków by jakoś się zabezpieczyć przed nadejściem zmian. Zachęcanie kobiet do rodzenia, moim zdaniem, może i powinien być jednym z takich kroków – ale nie może być jedynym, zwłaszcza że nawet w krajach bardzo wspierających matki, jak kraje skandynawskie, Niemcy czy Francja, dzietność nie wzrosła aż tak bardzo pomimo wielkich pieniędzy włożonych w ułatwienie życia rodzinom. Dzietność może po prostu nie wzrosnąć – to nie może być scenariusz na który nie będziemy w ogóle przygotowani.